Strona:PL Bliziński - Komedye.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Żegocina. Tylko nie mówmy już wcale o interesach, dopóki on tu będzie... dobrze?
Damazy (całując jej rękę). Ale owszem, z największą chęcią... (składając ręce, prostodusznie) Widzisz pani... trzebaż to było tyle harmidru, o ten głupi pieniądz!... mój Boże kochany! czy może być większa przyjemność, jak zgoda.. jeszcze w rodzinie!... przecież to na dukacie napisane, panie mości dzieju... (z palcem do góry) Concordia... czy jak tam!... (Żegocina mówi do niego cicho). Dobrze! zgoda! jak sobie tylko pani życzysz... (głośno do rejenta). Oboje zamawiamy sobie pomoc acana dobrodzieja, gdy przyjdzie do regulowania działów.. ale za to teraz, panie mości dzieju...
Rejent (kończąc z ironią). Teraz... uważam żem tu zbyteczny.
Damazy. To, nie... broń Boże! a gościnność? (jowialnie) Ale widzi pan... te pańskie konferencje tak zmęczyły panią bratowę, że chciałaby sobie troszeczkę odpocząć, mieć wolną głowę od tych interesów...
Rejent (z urazą). O! i owszem, i owszem... (n. s.) Przynajmniej że Gucio zrobi niezły interes, jeżeli się ożeni z tą dziewczyną.. (głośno) Nie narzucam się bynajmniej... e... e... e... Ale kiedy tak, (biorąc Damazego na bok) miałbym jeszcze tylko jedno słówko do powiedzenia...
Damazy. Cóż takiego?
Rejent. Przemawiam już nie jako rejent, ale jako człowiek... (tonem pełnym namaszczenia) Pamiętajcie o sierocie!...
Damazy. No, albo co?
Rejent. Wszystkie prawodawstwa opiekują się sierotami. Gdy przyjdzie do działów, nic skrzywdźcie jej!...
Damazy (zdziwiony). Jakiż to duch przez pana przemawia?
Rejent. Głos... z tąd!... (uderza się w piersi).
Damazy. A! to powinszować!... (podaje mu rękę).

(Zasłona spada.)


KONIEC