Strona:PL Bliziński - Komedye.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiać... ciekaw jestem jak się tu wziąść teraz... (zostaje na boku; po chwili). Wprawdzie innego wyjścia niema.
Helena (do Mańki, wskazując oczyma Seweryna). Patrz no! patrz, jak on szuka twojego spojrzenia... to jest znaczące.
Mańka Byłby to zbytek naiwności, jeżeli nie bezczelność.
Helena. Magnetyzuje cię wyraźnie... (żartobliwie) czekaj, ustąpię wam, może się pogodzicie...
Mańka. Wiecznie żartujesz. (Helena odchodzi na bok do lustra.)
Seweryn (na stronie) Ułatwiają mi, to dobrze... (przybliżywszy się do Mańki, cicho.) Mańka, szukałem napróżno sposobnej chwili, żeby się z tobą rozmówić...
Mańka (ironicznie). Czyż przystęp do mnie tak trudny?
Seweryn. Nie chcesz mnie rozumieć... (po chwili) Wiem, że mogłaś mieć urazę... i słuszną... (chce wziąść jej rękę).
Mańka (nie dając ręki, wyniośle.) Nigdy większej, jak w tej chwili.
Seweryn. Jakto?
Mańka. Jeżeli pan sam tego nie pojmujesz, próżnoby było tłómaczyć. (przyzywa spojrzeniem Helenę.)
Seweryn. Ależ nie uwzględniasz położenia w jakiem się znajdowałem... wyjaśnię ci wszystko... tylko udziel mi chwilkę rozmowy sam na sam..
Mańka (rozśmiawszy się ubliżająco, do Heleny.) Proszę cię Helenko...
Seweryn (ciszej, zaciskając zęby.) Jakto, czy nic więcej mi nie powiesz?
Mańka (szyderczo, biorąc pod rękę Helenę.) Przez pamięć na dawne złudzenia, oszczędzę, panu tej przyjemności.. (idą ku drzwiom na prawo.)
Helena (cicho). Dałaś mu odprawę?
Mańka. Pójdźmy, pójdźmy...
Helena. Ślicznie zrobiłaś. (Odchodząc, Helena rzuca na niego spojrzenie sznurując usta, jakby mówiła: „dobrze ci tak!“; wychodzą na prawo.)
Seweryn (na stronie.) Więc wszystko przepadło!... trzeba znosić dalej to jarzmo!... czy ja się nigdy nie wyzwolę?... (po chwili po wejściu osób następującej sceny, wychodzi w poruszeniu środkowemi drzwiami.)

SCENA X.
Pan Damazy, Żegocina, Rejent, za niemi po chwili Antoni.

Żegocina (wpada zasłaniając uszy rękami, za nią Rejent. Nie chcę, nie chcę, nie nie chcę! daj mi pan święty pokój! (Biorąc obie ręce Damazego, który chodził przez całą poprzedzającą scenę.) Braciszku, jesteś człowiek, jakich mało... pół świętego... teraz wiem, a że z początku nie poznałam się na tobie, moja wina. Ale nie chcę (cicho) i ty nie chciej, aż on sobie pojedzie...
Damazy (na stronie). Sfiksowała, czy co? (głośno) Czego mam nie chcieć? nic nie rozumiem.
Rejent (zaperzony). Za pozwoleniem... e... e... e... ja układać się będę za panią... mam do tego prawo.
Żegocina. Jakie prawo? jakie prawo?
Rejent. Pani postępujesz ze mną nie lojalnie.
Żegocina. Zbyt cenię własną nie-