Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Synnöwe uczuła taki zawrót głowy, że omal nie spadła ze wzgórza.
— Zawsze mówiłam ojcu: Niech nas Bóg strzeże... mamy jedną tylko córkę, dlatego musimy dawać pilne baczenie... tak zawsze mówiłam. Ojciec ma miękkie serce mimo swej dzielności... więc dobrze, że szuka rady tam, gdzie najpewniej ją znaleść można, to jest w słowie bożem...
Synnöwe wspomniała, jak dobrym był zawsze dla niej ojciec i łzy rzuciły jej się do oczu. Nie mogła ich powstrzymać. Załkała głośno.
— Czemu płaczesz? — spytała matka, starając się jej spojrzeć w twarz, pochyloną nisko.
— Myślę o ojcu... jąkała... i... — znowu łkanie wstrząsnęło jej piersią...
— Co to?... Co ci jest, dziecko? — pytała matka.
— Sama nie wiem... coś mi się tak... gdyby mu się w drodze coś przytrafiło...
— Cóż to za gadanie? Cóż mu się stać może? Do miasta wiedzie prosty i równy gościniec!
— Tak... ale pomyśl, mamo, co... się... co się stało z... tamtym!
— Z tamtym?... No... ojciec dzięki Bogu nie jedzie jak warjat. Wróci wesoły i zdrowy, o ile Bóg nie wypuści go ze swej świętej opieki.
Łzy Synnöwe nie ustające dały matce wiele do myślenia. Powiedziała nagle: