Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nalano mu. Wypił powoli, przechylając kieliszek dnem do góry i mlaskając językiem, potem zwrócił się do leżącego na łóżku i powiedział z uśmiechem:
— Tak! Teraz jestem wasza świnia! Roześmiał się, objął kolana rękami, pokiwał nogą, zakołysał ciałem i zaczął:
— Była pewnego razu dziewczyna. Żyła w dolinie pośród gór i lasów. Nazwa doliny niema nic do rzeczy, podobnie, jak imię owej dziewczyny. Dziewczyna była piękna, podobała się wszystkim, a zwłaszcza gospodarzowi, u którego służyła. Dostawała dobre wynagrodzenie... dostała nawet więcej, niż chciała, bo oto dostała w podarunku — dziecko! Ludzie mówili, że winien był gospodarz, ale on się do tego nie przyznawał, bowiem był żonaty i ona także tego nie twierdziła, bo była dumna... dumna była biedaczka! I stało się, że przy chrzcie powiedziała kłamstwo. A syn, który jej się narodził, był to wielki gałgan i dlatego odrazu zpoczątku ochrzczony został fałszywie.
To mu nie mogło zaszkodzić, gdyż był z góry przeznaczony na łajdactwo. Dziewczyna dostała mieszkanie tuż pod osiedleniem gospodarza i to, naturalnie, nie mogło się podobać jego żonie. Ile razy ją ujrzała, pluła na nią, a gdy malec przychodził bawić się z jej dziećmi, kazała wypędzać — bękarta. Nie godzien był, jak mówiła — niczego innego.
Po całych dniach i nocach nalegała na męża, by precz odpędził biedaczkę. Opierał się długo, opierał