Strona:PL Biblia Krolowej Zofii.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Co do mojéj osoby, nie wątpię wcale, że wszystko, co tu oni mówią obydwaj, należy odnieść do naszego pomnika, do biblii królowéj Zofii. Przyznaję, że jest to dziwném, iż w niéj nie dopatrzyli wzmianki o osobie tłómacza, X. Andrzeja z Jaszowic. Ale to rzeczy bynajmniéj nie obala, gdyż mogło też drukarzowi z różnych przyczyn właśnie zależeć na tém... ażeby się nie wygadać ze wszystkiém.
Jeżeli cały ten powyższy wywód nie jest osobistém tylko mém przywidzeniem: to mielibyśmy tedy ślad jakiś, w którym czasie i jaką drogą ta pamiątka po piérwszych w rodzie Jagiellońskim królowych przeszła w posiadanie prywatnéj wielkopolskiéj familii. Praca Leopolity trwać musiała nad tém dziełem lat kilka między 1555 a 1560. Wyszło ono z druku r. 1561. Miałożby to być niczém więcéj, jak prostym tylko przypadkiem, że właśnie w następnym roku (1562) otrzymuje nasz manuskrypt oprawę z herbem i początkowemi literami nowego swojego właściciela? Gdyby można przeprowadzić śledztwo z drukarzem, któremu „do ręku przyszła“ biblia owa niewiadomego jemu tłómacza: toby się może wykryły bliższe szczegóły i kwestyi, skąd jéj dostał nowy nabywca[1].

    miał nim być jaki heretyk, a najprędzéj Seklucyan; według jeszcze innych, Ojciec Leonard dominikanin, inkwizytor krakowski, spowiednik i kaznodzieja nadworny króla Zygmunta Augusta, o którym różne druki i rękopiśmienne zapiski dominikańskie podają, że się zajmował przekładem pisma św. na język polski z czeskiego tłómaczenia, i że z nich wytrzebiał heretyckie naleciałości, (†1570). (Obacz z. Muczkowskiego rozprawy „O Leopolitach“, „O bibliach Szarffenbergerowskich“ i „Odpowiedź na zarzuty w Orędowniku Naukowym“ — wszystko to umieszczone w Dwutygodniku Literackim krakowskim, tomie II z r. 1844). Na podstawie przypuszczenia, że Leopolita poprawiał przekład jakiegoś heretyka, Seklucyana, lub też Leonarda, którego (choć był inkwizytorem!!) w niepojęty dla mnie sposób niektórzy także chcieli za odszczepieńca uważać, urojono sobie, że kościoł polski niechętném patrzał okiem na drukowanie téj biblii w pracowni Scharffenbergera, i ściągano powszechnie do duchowieństwa i do hierarchii krakowskiéj słowa tego drukarza, położone dodatkowo pod przedmową Leopolity:
    „Mój miły czytelniku, proszę by cię to nie obraziło, iż niejednostajnemi figurami (mówi o drzeworytach) tę Biblią robiono.... „A żebym tego przyczynę opisać miał, snaćby się tym obraźliwie zdało być, którzy tego przyczyńcą są; wszakoż to Panu Bogu poruczam, a sumieniu ich (którego mało mają), co mi tu czynili, ku utracie więcszej i nakładu mnie przywodząc“.... (Daléj przeprasza za myłki drukarskie, które się znachodzić mogą), „a nawiecéj z téj przyczyny, iż Niemcy, którzy języka polskiego nie umieli, około tego robili, bo mi Polaków nie stajało, za odmówieniem tych, którzyby nie radzi byli widzieli, abym to com przedsie wziął, dokończyć miał; a wszakoż Pan Bóg ten raczył z łaski swéj dać i dopmóc, że się to za pomocą jegoż dokończyło“.
    Ja myślę, że byłby się Szarffenberger miał z pyszna, razem ze swoją biblią, gdyby takie rekryminacye podnosił przeciwko duchowieństwu, i gdyby się do Biskupa lub też kapituły było mogło ściągać, co tu na przeciwników swych wygaduje, np. że mało sumienia mają!.. Snąć były czynione jakieś intrygi ze strony innych drukarzy, i do nichto, a nie do kogo innego, pije teraz pan Mikołaj, doprowadziwszy mimo ich przeszkód całe dzieło do końca.

  1. Już po napisaniu słów powyższych dowiedziałem się o okoliczności, dużo rzucającéj światła na nasze kwestyą, któréj dodatkowo czytelnikowi udzielam. Jak wiadomo, przechowuje się w bibliotece klasztoru św. Floryana pod Linzem starszy jeszcze od naszéj biblii zabytek, obejmujący w sobie Psałterz w języku łacińskim, polskim i niemieckim. Wydano go z druku pod niewłaściwą nazwą Psałterza królowej Małgorzaty. Zabytek ten był także przez długie lata własnością królowych polskich, począwszy od Jadwigi. Przypuszczają powszechnie, że się dostał z Polski do wspomnianéj wyżéj biblioteki pod Linzem za pośrednictwem ostatniéj małżonki Zygmunta Augusta, Katarzyny, która męża i Polskę porzuciła r. 1566, ostatnie lata życia swojego przepędziła w Linz, zeszła z świata r. 1572 i leży pochowana właśnie w klasztorze św. Floryana. Tymczasem niespodziane odkrycie dokonane w najświeższym czasie, okazało, że wywiezienie téj drogiéj pamiątki z kraju naszego zawdzięczać mamy zupełnie komu innemu. Dr. Władysław Nehring, profesor literatur słowiańskich w uniwersytecie wrocławskim, zwiedzał r. 1869 bibliotekę św. Floryańską i oglądając bacznie ów starożytny kodex, dostrzegł, że z pod karty pergaminu, przyklejonej do okładziny, przezierają jakieś zapiski, znajdujące się na stronie właśnie z tąż okładziną