Strona:PL Bellamy - Z przeszłości 2000-1887 r.pdf/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zupełnie ztajało; sadziłem też, że najwłaściwszą tutaj odpowiedzią byłoby wyznanie jej całej prawdy. Rzecz prosta, nie miałem ani iskierki nadziei, ale z drugiej strony nie mogłem się też obawiać jej gniewu. Była na to zbyt litościwa.
To też naraz rzekłem:
— Bardzo niewdzięczny jestem, żem się nie zadowolił uprzejmością, jaką pani mi okazywała i okazuje teraz. Ale czyż pani jest o tyle ślepa, że nie widzi, dlaczego uprzejmość ta nie wystarcza do mego szczęścia. Czy nie widzi pani, iż byłem dość szalony, aby cię pokochać...
Przy ostatnich słowach zarumieniła się mocno i opuściła oczy, ale nie uczyniła żadnego wysiłku w celu usunięcia rąk swoich z mych dłoni. Przez kilka chwil stała tak, drżąc zlekka. Później, pokraśniawszy jeszcze mocniej, ale z uśmiechem czarującym, podniosła wzrok na mnie.
— Jest-żeś pan pewny, że nie pana to dotknęła ślepota?.. — zapytała.
To było wszystko, ale też dość tego było, gdyż słowa te oznajmiały mi, że jakkolwiek niewytłomaczonem, niewiarogodnemby się zdawało, promienne to dziecię złotego wieku obdarzyło mnie nietylko litością swoją, ale i miłością.
A jednak, nawpół wierząc prawie, iż jestem we władzy jakiejś halucynacyi błogosławionej, pochwyciwszy ją w moje ramiona, krzyknąłem:
— Jeślim postradał zmysły, pozwól mi tak pozostać...
— O mnie to chyba pan pomyśli, żem zmysły postradała... — zawołała, wyrywając się z mych objęć, gdym zaledwie zdołał zakosztować słodyczy jej ust. — Ach, co pan musi myśleć o mnie, żem się prawie rzuciła w objęcia człowieka, którego znam zaledwie od