Strona:PL Bellamy - Z przeszłości 2000-1887 r.pdf/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mnie miejsca nigdzie, nie byłem ani umarłym, ani też naprawdę żywym.
— Przebacz mi pan, żem za nim tu przyszła.
Spojrzałem w górę. Edyta stała we drzwiach komnaty podziemnej, patrząc na mnie z uśmiechem, ale oczami pełnemi współczucia i niepokoju.
— Niech mnie pan odprawi, jeśli mu przeszkadzam... — rzekła — ale widzieliśmy, że byłeś pan jakoś smutny; a przecie pan mi obiecał powiedzieć, gdy się zdarzy coś podobnego... Nie dotrzymał pan słowa.
Powstałem, by zbliżyć się do drzwi i usiłując się uśmiechnąć, ale, jak sądzę, nieszczęśliwie wywiązywałem się z tego zadania, gdyż widok tej miłej istoty znowu, tylko w sposób bardziej dojmujący, uprzytomnił mi przyczynę mojej nędzy...
— Czułem się tylko nieco osamotnionym... Czy nigdy nie przychodziło pani na myśl, iż położenie moje jest tak dalece jedynem, że dla określenia go potrzebaby było stworzyć nowy wyraz...
— O, nie powinieneś pan tak mówić, ani też nie powinieneś pan sobie pozwalać na takie uczucia... — zawołała ona z oczami zwilżonemi. — Czyliż my nie jesteśmy pańskimi przyjaciółmi?... Pańska to wina, że nie pozwalasz nam być nimi... Pan nie powinien się czuć samotnym...
— Jesteś pani dobrą dla mnie w stopniu niepojętym; ale czyż sądzisz pani, iż nie wiem, że to tylko litość, słodka litość, ale zawsze litość... Byłbym szaleńcom, gdybym nie wiedział, iż nie mogę wydawać się pani takim samym, jak inni ludzie jej pokolenia, ale jak jakaś dziwnie bezsilna istota, jak stworzenie jakieś wyrzucone na brzeg nieznanego morza, stworzenie, którego niemoc budzi wasze współczucie, pomimo jego potworności... Ja byłem tak szalonym, a pani tak do-