Strona:PL Bellamy - Z przeszłości 2000-1887 r.pdf/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To coś bardzo tajemniczego...
— Tak... — odrzekłem — o tyle tajemniczego, że często zdejmowała mnie wątpliwość, czym istotnie słyszał to, o co się pani mam zapytać, czy też mi się to tylko śniło... Bez pani rozstrzygnąć tego nie mogę... Sprawa jest taka: kiedym przychodził do siebie z owego snu wiekowego, doznałem naprzód wrażenia jakichś rozmawiających dokoła mnie głosów; były to, jakem przekonał się później, głosy ojca pani, matki i pani samej. Naprzód, przypominam sobie, ojciec pani powiedział: zaraz otworzy oczy, lepiej będzie, gdy zobaczy kogoś jednego z pomiędzy nas. Wówczas pani, jeżeli mi się nie śniło, rzekłaś: obiecaj mi więc, że mu nie powiesz... Ojciec pani zdawał się ociągać z obietnicą, pani nalegałaś, a kiedy matka wstawiła się za nią, ojciec wreszcie obiecał; to też, gdym otworzył oczy, zobaczyłem tylko jego jednego...
Jak najzupełniej poważnie mówiłem, żem nie był pewnym, czy mi się nie przyśniła ta rozmowa, którą niby miałem podsłuchać, tak dalece bowiem niezrozumiałem było dla mnie, iżby ci ludzie, których nie znałem, mogli coś wiedzieć o mnie współcześniku ich pradziadów. Kiedym jednak spostrzegł, jakie wrażenie zrobiły słowa moje na Edycie, przekonałem się, iż nie był to sen, ale nowa jakaś tajemnica, bardziej zdumiewająca jeszcze, niż wszystkie, z jakiemi spotykałem się dotąd. Z chwilą bowiem, kiedy kierunek mego pytania stał się widocznym, poczęła ona zdradzać objawy najwyższego zakłopotania... Oczy jej, zawsze o wyrazie tak szczerym i prostym, z jakimś panicznym strachem skryły się przedemną, a cała twarz oblała się purpurowym rumieńcem.
— Proszę mi darować... — rzekłem — gdym jako tako ochłonął ze zdumienia; zdaje mi się, że to nie