Raz o zachodzie, gdy uznojony
Usiadł pod krzyżem na cieniu,
By pod świętemi jego ramiony
Spocząć po długiem znużeniu:
Ujrzał w pobliżu skupioną w tłumie,
Gromadkę dziatwy ochoczej:
I na nią właśnie, w słodkiej zadumie,
Starzec obrócił swe oczy.
— »Dziatwo! — rzekł do nich — rodzice twoi,
Dzień cały w polu, w robocie;
Któż wam tu mówi, maleńcy moi,
O Bogu, wierze i cnocie?
Zbliżcie się do mnie, szczebiotki hoże,
Zbliżcie się, dziatki kochane:
Ja wam na rozcież niebo otworzę,
Odsłonię prawdy nieznane!«
I myśląc, że ich obrazkiem znęci,
Otworzył księgę stworzenia;
I począł mówić, jak mówią święci —
Głosem, co drżał mu z natchnienia.
Lecz gdzie tam dzieci!... ich starca słowo
Ani to grzeje ni ziębi;
Pierzchły z chichotem, wstrząsając głową,
Jak stado płochych gołębi.
I nikt nie został przy starca boku,
Prócz tego krzyża z mogiły,
I dwóch jaskółek, co się w obłoku,
Goniąc naprzemian, ważyły.
Strona:PL Bełza Władysław - Dla dzieci.djvu/097
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.