Strona:PL Barczewski - Kiermasy na Warmji.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na dziedzińcu już starsi bracia z kilku innymi gośćmi i służącemi stali w pogotowiu na przyjęcie wracających z kościoła. Już konie „wkrápowały“ się z pełnemi wozami pod górkę, na której stał dom, gumna i ogrodzone podwórze; — już stali na podwórzu, witani serdecznie od wszystkich domowych i mile proszeni „wstąpsić“ do izby. Baśka, jak motyl malowany, doskakiwała z kolei do nich, a ściskając każdego zgrabnie rączkami za szyję, rozdawała hojnie buziaki.
Lecz cóż to, na podwórzu słychać płacz. Wartemborska bije za zmoczenie i splamienie różowych sukienek swoje dzieci, których mała Baśka była ciotką. A to się stało tak. Pomimo zakazu matki mała Dośka i Waleśka z Wartemborka i Joanka z Purdy namówiły się iść gościom naprzeciwko pod Bartąg. Tymczasem lunął deszcz i nowe ich sukienki „spuziały“, a że ich czarne kołnierzyki farbowały, nad to się i „zwalały“. Przy „bziankowam“ krzyżu spotykają ich matki; dzieci do nich od deszczu ciekące rączki wyciągają, prosząc o ratunek a matki za nieposłuszeństwo fukają i łają, tylko z tą różnicą, że nad Joanką dobroduszna stryjna się lituje, a swoje bez litości matka „buzuje“, raz na wozie, drugi raz poprawia na podwórzu ku uciesze gości a niemałej trwodze ciotki Baśki.
Tymczasem parobcy wyprzągali konie, głaskając je, bo aż piana stała na nich, tak sie pogrzały.
— Jakieś ty musiáł dźwigać mój gniady, kiedyś sia tak zgrzáł — lituje się Marcin — a i ty foksie jeszcze wzdychász. Za to já też wáma dobrze zamąca, przyniosą pełná kwárta łotrąb i pełna drábź napychám konikozia; świeży wody jużam nanosiuł do stáni.
Chętnie się koń tej rozmowie przysłuchuje i daje się głaskać, aż nozdrze rozszerza, parska, uszy stula, nogą tupa. Tak pieszcząc bronaki, wprowadza je służący do stajni.
Tymczasem goście weszli po kamiennych schodach przez wysoki próg a niskie „dźwerzany“ do izby.