że jeszcze znajdzie się ratunek; miejmy nadzieję, że Leon żyje, że wszystko da się naprawić...
Elinor, usłyszawszy to, przestała płakać i zawołała wyniośle:
— Naprawić?! Nie! moja droga. Nie sądź, bym się zgodziła tak łatwo na to, co ty nazywasz naprawą... Popełniłam błąd, to prawda, ale nie przez słabość; lecz z zupełnym rozmysłem, po długich rozważaniach udręczeń, jakie znosiłam... Opłakuję, to prawda, los szlachetnego człowieka, którego życie zamąciłam, a może nawet skróciłam; nie będę szczęśliwą, dopóki nie dowiem się, że on żyje... Ale wyrzec się niezależności — przyznać się do tego, że byłam słabą — dopuścić się takiej niekonsekwencyi w postępowaniu — na to nie zgodzę się nigdy!
Pani de Gernancé zrozumiała, że jeszcze nie nadeszła odpowiednia chwila do zburzenia uprzedzeń i złamania dumy Elinory; ale od tego dnia, przedmiotem ich rozmów stał się Leon, a Elinor, mówiąc ciągle o nim, rozdmuchiwała mimowiednie uczucie, tlejące w głębi jej serca.
Pani de Gernancé znowu opowiadała jej o swem szczęściu doznanem, zapewniając, że mogłoby się ono stać i udziałem Elinory, gdyby tylko zechciała. Lecz Elinor, choć niekiedy wzruszona i zachwiana w uporze, uśmie-
Strona:PL Balzac - Zamaskowana miłość.djvu/63
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.