Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Piękna podróżna jednak nie śpieszyła. Wychowaniec szkoły politechnicznéj przeczuwając, że powstać tam musiały jakieś trudności, wyszedł, nucąc pod nosem i skierował kroki swe ku pokojowi, zajmowanemu przez pannę de Verneuil, pragnąc pokonać jéj skrupuły i przyprowadzić ją ze sobą do stołu. Może podniecała go ku temu żądza wyjaśnienia trawiących go podejrzeń i wątpliwości, a może pragnął doświadczyć potęgi tego wpływu, jaki każdy przystojny mężczyzna wywierać sobie rości na piękną kobietę.
— No, jeżeli to jest republikanin — pomyślał znowu Korentyn — to niech mię teraz powieszą! Ruchy jego, a zwłaszcza ruch ramion, zdradzają dworaka, nawykłego do królewskich salonów... A ta znowu — myślał spoglądając na panią du Gua — jeżeli ona jest matką jego, to ja jestem, co najmniéj, papieżem. Niéma wątpliwości, to są Szuanie! Trzeba się tylko przekonać, jakiego kalibru.
Niebawem drzwi się otwarły i młody człowiek ukazał się w nich, prowadząc za rękę pannę de Verneuil, którą przywiódł aż do samego stołu z galanteryą i grzecznością wyszukaną. Godzina, która upłynęła, nie przeszła daremnie. Piekło nic na niéj nie straciło. Panna de Verneuil z pomocą Fanszety uzbroiła się w toaletę podróżną, straszniejszą może jeszcze dla nieprzyjaciela, niż niejeden strój balowy. Skromność jéj posiadała ten wdzięk, który wynika ze sztuki, z jaką kobieta dość piękna, aby się mogła obejść bez wszelkich upiększeń, umie strój swój do tyla uprościć, iżby stał się podrzędną tylko piękności jéj podporą.
Panna de Verneuil miała na sobie suknię zieloną doskonałego kroju, której stanik, ubrany szamerowaniem i pętlicami, uwydatniał jéj kształty z pewną przesadą, dla młodéj osoby niezbyt stosowną. Do pięknéj figury, jéj bogatego biustu i wdzięcznych ruchów stanik ten cudownie przypadał. Weszła z uprzejmym uśmiechem na ustach i z tą pewnością siebie, jaką ma każda kobieta, wiedząca o tém, że przy uśmiechu może w usteczkach różowych pokazać ząbki równe jak perły, przezroczyste jak porcelana, a na policzkach dwa dołki tak świeże, jak u małego dziecka.
Odrzuciwszy kapotkę, która znaczną część jéj wdzięków ukrywała przed okiem młodzieńca, mogła użyć swobodnie tych mnóstwa drobnych, napozór nieznacznych sztuczek kokieteryi, które są wrzekomo tak naiwne, a któremi zręczna kobieta wydobywa i podziwiać każe wszystkie piękności swojéj twarzy i wszystkie wdzięki swéj pięknéj głowy. Zgodność, jaka panowała pomiędzy jéj manierami a ubraniem, odmładzała ją tak, że pani du Gua, dając jéj w myśli swéj lat dwadzieścia, czuła się nader hojną. Zalotność tego stroju, przywdzianego widocznie dla przypodobania się, po-