Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lebrant, okadzając te narzędzia śmierci, otaczał je obłokiem dymu błękitnego. Gdy wietrzyk lekki, poranny rozproszył dymy kadzideł, karabiny zwrócone zostały właścicielom. Każdy odebrał broń swoję na kolanach z rąk księży, którzy odmawiali przy wręczaniu modlitwę połacinie. Gdy uzbrojeni już poświęconą bronią ludzie powrócili na miejsca, gorący entuzyazm całego zgromadzenia, dotąd niemego, wybuchnął gwałtownie w odśpiewanym z zapałem hymnie:

Domine, salvum fac regem!..
(„Boże, zbaw króla“).

Hymn ten zaintonował kaznodzieja głosem pełnym i donośnym, a lud odśpiewał go dwukrotnie. Śpiew miał w sobie coś wojennego i dzikiego. Dwie sylaby wyrazu regem, łatwo zrozumiałego dla biednych tych ludzi, z taką energią wymawiano, że panna de Verneuil nie mogła powstrzymać się od przeniesienia się myślą z pewném współczuciem ku rodzinie Burbonów, wygnanéj z kraju. Wspomnienia te przywiodły jéj na myśl pamięć dawnego jéj życia. Pamięć odtworzyła w jéj umyśle uroczystości i zabawy dworu tego, dziś rozproszonego, na łonie którego błyszczała niegdyś. Postać margrabiego wcisnęła się w te marzenia. Z ruchliwością, zwykłą umysłom kobiecym, zapomniała jednak niebawem o obrazie, który miała przed oczyma, i powróciła do projektów zemsty, w których życie swoje stawiała na kartę, a których powodzenie od jednego spojrzenia zależało. Myśląc o tém, aby się okazać piękną w téj stanowczéj chwili swojego życia, przypomniała sobie, iż nie ma stroju balowego na głowę i uśmiechnęta się jéj myśl przystrojenia włosów gałązką ostrokrzewiu, którego listki zwinięte i czerwone jagody zwracały w téj chwili jéj uwagę.
— Ho! ho! moja strzelba chybić może, gdy będę strzelał do ptaków, ale do Błękitnych nigdy! — wykrzyknął Galope-Chopine, kiwając głową z zadowoleniem.
Marya uważniéj przyjrzała się fizyognomii swego przewodnika i znalazła w niéj typ wszystkich tych, którzy byli zebrani na tajném tém nabożeństwie. Stary ów Szuan nie zdradzał tyle nawet zdolności myślenia, ile jéj może posiadać najmłodsze dziecię. Naiwna jakaś radość zwijała w zmarszczki policzki jego i czoło, gdy patrzył na swój karabin, ale jednocześnie jakieś głębokie przekonanie religijne nadawało fizyognomii téj odcień fanatyzmu, który chwilowo na dzikiéj jego twarzy zaznaczał wszystkie wady, jakich źródłem jest cywilizacya.

Wkrótce dostali się do wsi, to jest do czterech czy pięciu obok siebie stojących zagród, podobnych do zagrody Galope-Chopine’a, do których co moment przybywali nowo zrekrutowani Szuanie, pod-