Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzy jeżącemi się granitowemi przeszkodami, podziwiała piękność malutkiéj doliny Nançon, która, przed godziną tak gwarna i ruchawa, w téj chwili pogrążona już była w zupełnym spokoju. Widziany stąd wąwóz ten wydawał się jakby aloes wśród zieleni. Panna de Verneuil weszła do miasta przez bramę Świętego Leonarda, do któréj doprowadziła ją szczęśliwie wybrana na los ścieżka. Mieszkańcy, jeszcze zaniepokojeni bitwą, która, o ile sądzić można było z echa wystrzałów, jeszcze dotąd słyszéć się dających w oddali, trwać musiała, dzień cały z niecierpliwością oczekiwali powrotu gwardyi narodowéj dla przekonania się naocznie, jakie straty opłakać było potrzeba. Na widok młodéj i pięknéj kobiety, w dziwacznym stroju, z rozwianym włosem, ze strzelbą w ręku, w szalu i sukni wytartéj o mur, zbrukanéj błotem i zmoczonéj rosą, ciekawsi obywatele Fougères tém bardziéj uczuli się podrażnionemi, że już wprzód władza, piękność i dziwne stanowisko Paryżanki były przedmiotem wielu rozmów i plotek.
Fanszeta w ciągłéj i strasznéj obawie oczekiwała na swoję panią przez całą noc. Gdy spostrzegła ją wracającą, chciała do niej przemówić, ale ta jednym rozkazującym, choć łagodnym giestem nakazała jéj milczenie.
— Nie zginęłam, moje dziecię — rzekła Marya. — Ach! wyjeżdżając z Paryża, byłam żądną wrażeń!.. Miałam ich téż dosyta — dodała po chwilowéj pauzie.
Fanszeta chciała wyjść, aby się postarać o posiłek dla swéj pani i zwróciła jéj uwagę, że musi go bardzo potrzebować.
— Och! — zawołała panna de Verneuil — najprzód kąpiel, kąpiel przede wszystkiém! Ubierzesz mnie natychmiast!
Fanszeta niemało się zdziwiła, gdy pani jéj zażądała najpiękniejszych i najwytworniejszych strojów z tych, jakie z Paryża zabrały. Po śniadaniu Marya przystąpiła do toalety i ubrała się z całą drobiazgową starannością, jakiéj kobieta dokłada zwykle wtedy, gdy spodziewa się obaczyć istotę ukochaną, i chce ukazać się jéj w całym swym blasku i świetności. Fanszeta nie umiała sobie wytłómaczyć téj wesołości jakiéjś dziwnéj, pełnéj ironii i ostrych żartów. Nie było-to usposobienie, jakie obudza miłość; kobieta nie myli się nigdy w rozpoznaniu tych odcieni; ale była-to jakaś skoncentrowana złośliwość, źle wróżąca. Marya sama ułożyła fałdy firanek u okna, przez które oczy jéj napawać się mogły przepysznym widokiem, potém zbliżyła się do kanapki pod kominkiem, umieściła ją w świetle dla swéj twarzy korzystném i kazała Fanszecie postarać się o kwiaty i przybrać salonik świątecznie. Gdy kwiaty przyniesiono, Marya sama zajęła się najkorzystniejszém ich rozstawieniem i kazała Fanszecie, aby poszła do komendanta prosić go o dostawie-