Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gibarry, których grzbiety tonęły w świetlanych mgłach, przepełnionych blaskiem zachodzącego słońca. Przeraziła ją głębia doliny Nançon, któréj najwyższe nawet topole dosięgały zaledwie szczytami do muru ogrodów położonych pod „schodami królowéj“.
Nakoniec idąc daléj, coraz nowe spotykała niespodzianki dla oka, i przybyła aż do punktu, z którego dojrzéć mogła przez szczerby doliny Gibarry wielką dolinę i cudowny krajobraz w owalnych ramach podkowy miasta. O téj porze dnia, dym wznoszący się znad domów przedmieścia i dolin tworzył w powietrzu chmurę, która pozwalała widziéć przedmioty jakby pod błękitnym baldachimem; zbyt żywe blaski dnia poczęły się już przyćmiewać; firmament przybierał szaro-perłowe odcienie; księżyc zaczął się wynurzać na wschodzie, rzucając blado-jasne światło na tę cudowną przepaść; wszystko nareszcie zdawało się nakłaniać duszę do marzeń i dopomagać jéj do wywołania z mgły obrazów ukochanych osób. Wtém, w jednéj chwili, ani czerwone dachy przedmieścia ś-go Sulpicyusza, ani kościół, ani wiekowy płaszcz zieleni, którą okrywają się mury staréj fortecy i wpośród któréj Nançon pieni się pod kołami młynów, nic już jéj więcéj nie zajmowało. Napróżno zachodzące słońce rzucało złote snopy swoich promieni i czerwone swe łuny na śliczne górskie domki rozsiane po skałach i w głębiach doliny, ona stała nieruchoma na szczycie skały ś-go Sulpicyusza. Nadzieja szalona, która ją tu popchnęła, w jednéj chwili ziszczała się jakby cudem. Wpośród pni i gałęzi wielkich drzew, pokrywających przeciwległy wierzchołek, zdawała się poznawać, pomimo skór kozich, które ich ukrywały, wielu zpomiędzy współbiesiadników strasznéj uczty w Vivetière; pomiędzy niemi wyróżniał się się Gars, którego najlżejsze ruchy rysowały się wyraźnie na tle łagodnego światła na zachodzie. O kilka kroków po-za grupą główną dojrzałą także swoję straszną nieprzyjaciółkę, panią du Gua.
Przez chwilę zdawało się pannie de Verneuil, że wszystko to jest marzeniem, ale nienawiść ku rywalce dała jéj wkrótce poznać, że wszyscy ci, których w tém pozorném marzeniu widziała, byli ludźmi z krwi i z kości. Głęboka uwaga, z jaką śledziła każdy giest margrabiego, przeszkadzała jéj zauważyć, że pani du Gna zwróciła ku niéj lufę swéj długiéj strzelby. Niedługo odgłos wystrzału rozbudził echa gór, a kula która świsnęła nad głową Maryi przekonała ją o zręczności jéj rywalki. „Przysyła mi swą kartę wizytową“ — rzekła do siebie z uśmiechem. W téjże chwili głośne i liczne: „Kto idzie?“, powtarzane przez rozstawione czaty od zamku aż do bramy ś-go Leonarda ostrzegło Szuanów o środkach ostrożności, przedsięwziętych przez mieszkańców Fougères, kiedy najmniéj nawet dostępna część miasta tak mocno była strzeżoną.