Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pan jesteś ślepy, przyjaciele twoi miéć będą oczy otwarte, żeby czuwać nad panem.
— Pani — odpowiedział Gars, rzucając na nią spojrzenie pełne gniewu — proszę pamiętać, aby nie stało się nic takiego, coby mogło wyrządzić przykrość jéj lub eskorcie republikańskiéj. W przeciwnym razie nikt i nic nie obroni moich przyjaciół od mojéj zemsty. Chcę, aby osobę tę przyjęto z jaknajwiększemi względami jako kobietę do mnie należącą. Zdaje mi się, że Montauranowie spokrewnieni są z domem de Verneuil.
Przeszkody, jakie spotykał margrabia, wywołały ten sam skutek, jaki przeszkody podobne sprawiają zwykle u młodych ludzi. Chociaż pozornie traktował on pannę de Verneuil bardzo lekko, i chociaż przyznawał, że namiętność jego ku niéj chwilowym tylko była kaprysem, podżegnięty uczuciem dumy, postąpił sam w tém uczuciu o wielki krok naprzód. Przyjmując tę kobietę do rodziny, brał honorowy obowiązek na siebie zapewnienia jéj szacunku swych towarzyszy. Przechadzając się więc po sali, zbliżał się do rozmaitych grup, i zapewniał tonem człowieka, którego narazić sobie nie było bezpieczném, że Marya jest rzeczywiście panną de Verneuil. Zaraz téż wszelkie szepty i gawędy ucichły.
Gdy Montauran przywrócił pewną harmonię w zgromadzeniu i dopełnił obowiązków gospodarza, zbliżył się znowu do swéj kochanki i z pośpiechem rzekł po cichu:
— Ci ludzie wydarli mi chwilę szczęścia.
— Bardzo rada jestem, że pana widzę przy sobie. Uprzedzam pana, że jestem ciekawa, i boję się go zmęczyć memi pytaniami. Powiedz mi naprzód, kto jest ten przyzwoicie ubrany człowiek na prawo, który ma na sobie zielony kaftan.
— Jestto sławny major Brigant, z Paryża, z cyrkułu Marais, towarzysz nieboszczyka Merciera, zwanego La Vendée.
— A ten duchowny o twarzy okrągłéj, który z nim teraz rozmawia o mnie? — zapytała surowo panna de Verneuil.
— Czy pani wiesz, co oni mówią?
— Jakto, czy wiem?... Co znaczy to pytanie?
— Nie mógłbym pani tego powtórzyć, nie obrażając cię...
— Jeżeli tylko pozwalasz pan obrażać mię i nie karzesz obelg, jakie mię w tym domu spotykają, to żegnam cię, panie margrabio. Ani chwili nie chcę tu pozostać. Już zaczynam czuć wyrzuty sumienia, że tak niecnie oszukałam tych republikanów tak lojalnych i tak pełnych zaufania.
Postąpiła kilka kroków ku drzwiom, margrabia poszedł za nią.
— Maryo droga, posłuchaj mię... Przysięgam ci na honor, że nakazałem milczenie ich podejrzeniom, nie wiedząc sam, ile w nich