Mimo że niektóre z nich były tak ciasne, iż liczyły ledwie sześć stóp szerokości a ośm do dziesięciu długości, czynsz roczny sięgał tysiąca talarów. Sklepy wychodzące na ogród i dziedziniec odgrodzone były zielonemi kratkami, może poto aby tłum swoim naporem nie uszkodził licho tynkowanych murów, które tworzyły tył magazynów. W ten sposób, powstała przestrzeń na parę stóp szeroka, gdzie wegetowały najdziwaczniejsze produkty nieznanej nauce flory, zmięszane z wytworami rozmaitych niemniej kwitnących gałęzi przemysłu. Stara gazeta spoczywała na krzaku róży, w ten sposób iż kwiatom retoryki udzielał się zapach skrofulicznych kwiatów tego licho pielęgnowanego, ale wzamian bogato nawożonego ogródka. Wstążki wszelakich kolorów albo stare prospekty kwitły wśród gałęzi. Strzępy konfekcji dławiły wegetację: widziałeś tam kokardę z wstążek na pęku zieloności i doznawałeś uczucia zawodu, odkrywając atłasową perukę w czemś, co zdaleka brałeś za dalję. Tak od dziedzińca jak od ogrodu, wygląd tego fantastycznego pałacu nastręczał oczom najdziksze obrazy paryskiego niechlujstwa: spłukane deszczem malatury, łatane tynki, stare malowidła, fantastyczne szyldy. Pozatem, publiczność zanieczyszczała starannie te zielone kraty, zarówno od ogrodu jak od dziedzińca. Tak więc, po obu stronach, plugawy ten i cuchnący szpaler zdawał się delikatnym ludziom bronić przystępu do galerji; ale ludzie delikatni tak samo nie cofali się przed temi plugastwami, jak książęta z cudownych baśni nie cofają się przed smokami i przeszkodami, któremi złe duchy odgrodziły upragnioną księżniczkę. Tak samo jak dzisiaj, wchodziło się tam przez dwa obecne perystele, zaczęte przed rewolucją i zaniechane dla braku pieniędzy. Piękna kamienna galerja, która prowadzi do Komedji Francuskiej, tworzyła wówczas wązki pasaż o nieproporcjonalnie wysokich ścianach, i tak licho pokryty, że często zaciekał. Nazywano go galerją szklaną, dla odróżnienia od galeryj drewnianych. Dachy tych nor były zresztą wszystkie w tak złym stanie, że dom Orleanów miał proces ze słynnym kupcem jedwabnym, któremu, w ciągu jednej nocy, zni-
Strona:PL Balzac - Stracone złudzenia.djvu/122
Wygląd