Zanim pani du Bousquier wróciła do miasta, prezydentowa du Ronceret, jedna z jej serdecznych przyjaciółek, pospieszyła rzucić tego trupa na róże jej szczęścia, i opowiedzieć jej jaką miłością wzgardziła; rozlała pomalutku tysiąc kropli piołunu na miody jej pierwszego małżeńskiego miesiąca. Kiedy pani du Bousquier wróciła do Alençon, spotkała przypadkiem panią Granson na rogu Val-Noble. Spojrzenie matki, wpół-żywej ze zgryzoty, ugodziło starą pannę w serce. Było to razem tysiąc przekleństw w jednem, tysiąc iskier w jednym promieniu. Pani du Bousquier przeraziła się; to spojrzenie przepowiedziało jej nieszczęście, sprowadziło je na nią. W sam wieczór katastrofy, pani Granson, jedna z osób najbardziej wrogich miejscowemu proboszczowi i stronniczka proboszcza św. Leonarda, zadrżała na myśl o nieugiętości katolickich zasad głoszonych przez własne jej stronnictwo. Spowiwszy sama syna swego w całun, myśląc o matce Zbawiciela, pani Granson udała się, ze straszliwym lękiem w duszy, do domu zaprzysiężonego. Zastała skromnego księdza zajętego pakowaniem lnu i konopi, które dawał do przędzenia wszystkim ubogim kobietom i dziewczętom w mieście, iżby nigdy robotnicom nie brakło roboty. To roztropne miłosierdzie ocaliło niejedną rodzinę niezdolną żebrać. Ksiądz porzucił konopie i skwapliwie zaprosił panią Granson do sali gdzie, widząc wieczerzę księdza, poznała toż samo ubóstwo co we własnym domu.
— Księże proboszczu, rzekła, przychodzę błagać...
Rozpłakała się, nie mogąc dokończyć.
— Wiem co panią sprowadza, odparł święty czło-
Strona:PL Balzac - Stara panna.djvu/171
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.