Strona:PL Balzac - Ojciec Goriot.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ba! rzekł Bianchon, mówi wciąż o córkach, krzyczy za nimi tak, jak podobno człowiek wbity na pal krzyczy za wodą...
— Daj pan pokój, rzekł lekarz do felczera, nie ma już nic do roboty, nie ocalimy go.
Bianchon i felczer ułożyli znów umierającego na wznak na wstrętnym barłogu.
— Należałoby mu zmienić bieliznę, rzekł lekarz. Mimo że nie ma żadnej nadziei, trzebaż uszanować człowieka. Wrócę jeszcze, rzekł do Bianchona. Gdyby się skarżył, przyłóżcie mu opium na przeponę.
Felczer i lekarz wyszli.
— No, Genku, odwagi, chłopcze! rzekł Bianchon do Rastignaka kiedy zostali sami, trzeba mu teraz włożyć czystą koszulę i przesłać łóżko. Idź powiedz Sylwii, aby dała prześcieradła i przyszła nam pomóc.
Eugeniusz zeszedł i zastał panią Vauquer zajętą, wraz z Sylwią, nakrywaniem. Za pierwszymi słowy Rastignaka, wdowa podeszła, przybierając słodko kwaśną minę podejrzliwej kupczyni, która nie chce ani stracić pieniędzy, ani obrazić klienta.
— Drogi panie Eugeniuszu, rzekła, wiadomo panu, jak i mnie, że Goriot nie ma grosza. Dawać prześcieradło człowiekowi, który ma, jak to mówią, wyciągnąć kopytka, znaczy dawać na przepadłe, ile że trzeba będzie jedno poświęcić na całun. Zważ pan, że winniście mi już razem sto czterdzieści cztery franki, dodajmy do tego czterdzieści za prześcieradło, kilka drobiazgów, świecę, którą Sylwia da panom, wszystko to czyni co najmniej dwieście franków, których biedna wdowa nie może przecież stracić. Chciej pan być sprawiedliwy, panie Eugeniuszu, dosyć już straciłam od owej doby, kiedy to nieszczęście zagnieździło się w mym domu. Dałabym dziesięć talarów, aby ten stary wyprowadził się przed paru dniami, jak mi pan zapowiedział. To działa na pensjonarzy. Kazałabym go przenieść do szpitala, prawie bez kosztów. Wreszcie, postaw się pan na moim miejscu. Mój zakład przede wszystkim, to całe moje życie.