Strona:PL Balzac - Ojciec Goriot.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W drzwiach ukazał się nagle Goriot z twarzą błyszczącą i zarumienioną szczęściem: rzeklibyście odrodzony człowiek.
— Goriot dorożką? rzekli stołownicy. — Zbliża się koniec świata!
Stary podszedł prosto do Eugeniusza, który stał w kącie zadumany, i ujął go asa ramię.
— Chodź pan, rzekł wesoło.
— Nie wiesz pan tedy, co się stało? rzekł Eugeniusz. Vautrin był opryszkiem i właśnie go ujęto, a młody Taillefer nie żyje.
— I cóż, co nas to obchodzi? rzekł ojciec Goriot. Jem dziś obiad z córką u ciebie, słyszysz? Czeka na ciebie, chodź!
Pociągnął Rastignaka tak gwałtownie za ramię, że Eugeniusz zmuszony był podążyć za nim. Uprowadził go niby kochankę.
— Do stołu! krzyknął malarz.
Wszyscy przysunęli krzesła i siedli.
— Daję słowo, rzekła Sylwia, wszystko się dziś nieszczęści, potrawka barania na nic się spaliła. Ha, trudno, zjecie państwo jak jest.
Pani Vauquer nie miała siły wyrzec słowa, widząc tylko dziesięć osób zamiast osiemnastu koło stołu: ale wszyscy próbowali ją rozerwać i pocieszyć. O ile zrazu stołownicy rozmawiali o Vautrinie i o wypadkach dnia, rychło podążyli za kapryśnym biegiem rozmowy i zaczęli gwarzyć o pojedynkach, galerach, sądach, prawach które by trzeba zreformować, więzieniach. Niebawem znaleźli się o tysiąc mil od Jakuba Collin, Wiktoryny i jej brata. Mimo iż było ich tylko dziesięciu, robili hałasu za dwudziestu i zdawali się liczniejsi niż zazwyczaj; to była jedyna różnica między tym obiadem a wczorajszym. Zwykła obojętność samolubnego świata, który nazajutrz miał znaleźć w bieżących paryskich wypadkach nową ofiarę do pożarcia, wzięła górę; nawet pani Vauquer dała się ukoić nadziei, która przybrała głos grubej Sylwii.
Dzień ten miał być aż do wieczora jedną fantasmagorią dla Eugeniusza, który, mimo siły swego charakteru i tęgiej głowy, niezdolny był zebrać myśli, znalazłszy się w dorożce z ojcem Goriot. Ode-