Strona:PL Balzac - Małe niedole pożycia małżeńskiego.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tutaj ty i tobie zaczyna padać z twojej strony; ton się zaostrza. Żona lubi ci rzucać w oczy twoje rzekome braki, ale nie znosi w tej mierze wzajemności.
— Nareszcie wypowiedziałeś się! chcesz mi wydrzeć dziecko, czujesz że ono stoi między nami, zazdrosny jesteś o własne dziecko, chcesz mieć swobodę w tyranizowaniu mnie i dlatego poświęcasz własnego syna! Och, nie trzeba być zbyt przenikliwą aby to zrozumieć.
— Ależ robisz ze mnie Abrahama stojącego z nożem nad dzieckiem! Myślałby kto, że nie istnieją na świecie konwikty! Konwikty stoją pustkami, nikt nie oddaje synów do konwiktu!
— Teraz chcesz wszystko obrócić w śmieszność, odpowiada. Wiem, że są konwikty, ale nikt nie umieszcza w nich dziecka w szóstym roku i Karolek nie pójdzie do konwiktu.
— Ależ, moja droga, nie potrzebujesz się unosić.
— Czyż ja się kiedy unoszę? Jestem kobietą i umiem wiele przecierpieć.
— Mówmy rozsądnie.
— Istotnie, dość długo mówiliśmy nierozsądnie.
— Otóż, czas jest nauczyć Karolka czytać i pisać; później spotkałby się z trudnościami, któreby go zniechęciły.
Tutaj, mówisz dziesięć minut bez przerwy i kończysz słowem: „A zatem?“ z akcentem, który przedstawia znak zapytania silnie haczykowaty.
— A zatem, odpowiada, jeszcze zawcześnie, aby oddać Karolka do konwiktu.
Nie ruszyłeś ani na włos z miejsca.
— Ależ, moja droga, wszakże, niedaleko szukając, pan Deschars oddał swego Julka do konwiktu w szóstym roku. Chcesz, przejdź się po pensjonatach; znajdziesz mnóstwo sześcioletnich chłopców.
Mówisz znów dziesięć minut bez przerwy i skoro rzucasz nowe: — A zatem?...