Żałujemy nieskończenie, w interesie kultury, że te pojęcia nie przeniknęły do ogółu. Oby Bóg dozwolił, aby ta nasza książka miała olbrzymie powodzenie! Kobiety zyskałyby to, iż traktowanoby je tak jak się należy, t. j. jak królowe.
Miłość w tem góruje nad małżeństwem, że jest dumna ze swoich poufałości: bywają kobiety, które czyhają na nie, wywołują je, i biada mężczyźnie gdy nie pozwoli sobie na nie w danej chwili!
Ileż namiętności w jednem ty, które się wymknie mimowoli....
Słyszałem (było to na prowincji), męża, który nazywał żonę „moja baryła...“ Ona była uszczęśliwiona, nie widziała w tem nic śmiesznego, nazywała go w zamian — mój szparażku!... Toteż, ta szczęśliwa para nie wiedziała nic o istnieniu małych niedoli małżeńskich.
I właśnie obserwując to szczęśliwe małżeństwo, doszedł autor do następnego pewnika:
Aby dwoje ludzi mogło znaleźć szczęście, musi to być albo człowiek genjalny ożeniony z kobietą kochającą i rozumną, albo musi się dobrać (przypadek rzadszy niżby ktoś przypuszczał) para ludzi jednako i bezgranicznie głupich.
Historja, aż nazbyt głośna, leczenie arszenikiem zranionej ambicji, dowodzi, że, ściśle biorąc, nie istnieją dla kobiety w małżeństwie małe niedole.
Kobieta żyje uczuciem, gdy mężczyzna czynem.
Otóż, uczucie może w każdej chwili zrobić z małej niedoli albo dużą katastrofę, albo złamane życie, albo wieczyste nieszczęście.
Gdy Karolina zaczyna, w nieświadomości życia i świata, zadawać mężowi drobne utrapienia swą głupotą (patrz rozdział p. t.