Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Kuzynka Bietka. T. 1.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sobie chleba, wody, łachów i poddasza! Och, dziecko moje, to jest męczeństwo. Zjadło mnie.
Urwała nagle, i zatopiła w błękitnych oczach pani Marneffe czarne spojrzenie, które przeszyło duszę tej ładnej kobiety, jakgdyby ostrze sztyletu przebiło jej serce.
— I poco mówić o tem? wykrzyknęła jakby upominając sama siebie. Och! nigdy tyle nie nagadałam, wierzaj! Mądrze to mówisz: trzeba ostrzyć ząbki i ciągnąć ze żłobu jak najwięcej siana.
— Masz słuszność, rzekła pani Marneffe, którą atak ten przerażał i która nie pamiętała już aby wygłosiła podobny aforyzm. Masz słuszność, moje kochanie. Ba, życie nie jest zbyt długie, trzeba zeń wycisnąć co się da i zaprzęgać drugich do swoich przyjemności... Ja, taka młoda, doszłam do tej filozofji! Wychowano mnie jak pieszczone dziecko; potem ojciec mój ożenił się przez ambicję i niemal zapomniał o mnie, uczyniwszy ze mnie wprzód swoje bóstwo, wychowawszy mnie jak królewską córkę! Biedna matka, która mnie kołysała najpiękniejszemi marzeniami, umarła ze zgryzoty patrząc jak wychodzę za mąż za urzędnika z tysiąc dwustu frankami pensji, zimnego rozpustnika, starca w trzydziestym dziewiątym roku życia, zepsutego jak powietrze więzienne, widzącego we mnie jedynie to co widziano w tobie, narzędzie karjery!... I ot! uczułam w końcu, że ten ohydny człowiek jest najlepszym z mężów. Woli odemnie plugawe małpy z ulicy, ale zostawia mi swobodę. Zagarnia wprawdzie całą pensję dla siebie, ale też nigdy nie żąda rachunku ze sposobu w jaki ja sobie wykrawam dochody...