Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyrobić małą klientelę, ledwie starczącą na jego potrzeby, podniósł oczy do nieba i podziękował pani Cibot miną godną Tartufa.
— Powiada pan tedy, zacny panie Poulain, że przy starannej opiece drogi chory mógłby wyzdrowieć?
— Tak, o ile zmartwienie, którego doznał, nie podkopało zbytnio sił moralnych.
— Niebożątko! kto jego mógł żmartwić? Żacne to takie, że tylko jeden jeszcze podobny jest na tym świecie: przyjaciel jego, pan Schmucke! Muszę ja szpenetrować, czo się tu święci! Już ja potrafię zmyć głowę tym, co wylali żółć memu panu...
— Słuchajcie, droga pani Cibot, rzekł lekarz, który zatrzymał się jeszcze przed bramą, główna właściwość choroby waszego pana, to jego ustawiczna niecierpliwość bez przyczyny; że zaś niema widoków aby wziął pielęgniarkę, pani musi go doglądać. Zatem...
— To o panu Ponsie państwo mówicie? zapytał tandeciarz palący fajkę.
I wstał ze słupka przy bramie na którym siedział, aby wziąć udział w rozmowie.
— Tak, ojcze Remonencq! odparła pani Cibot.
— No to ja powiem, że on jest bogatszy niż pan Monistrol i inni najwięksi starożytnicy... Znam ja się na tem na tyle, aby wam zaręczyć, że ten człowiek ma w domu skarby!
— Tak? a ja myślałem, że wy sobie żartujecie ze mnie, kiedy wam pokazałem w nieobecności moich panów wszystkie te rupiecie, odparła pani Cibot.
W Paryżu, gdzie bruki mają uszy a bramy język, gdzie pręty w oknach mają oczy, niema nic niebezpieczniejszego niż rozmawiać przed bramą. Ostatnie słowa które się tam wymienia, będące dla rozmowy tem co post-scriptum dla listu, zawierają niedyskrecje równie niebezpieczne dla tych co je uronią jak i dla tych co je usłyszą. Jeden przykład wystarczy dla potwierdzenia prawdy zawartej w mojej historji.