Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

grosza wrócił wszystkie pozory życia, płacąc w ten sposób wiekuistym skarbem drobną jałmużnę.
Jakiś miejscowy artysta, którego serce sprowadziło pendzel na bezdroża, wykonał portrety obojga państwa Popinot. Nawet w alkowie sypialni widziało się haftowane poduszeczki, krajobrazy z koralików, krzyże z gniecionego papieru, których ornamenty świadczyły o szalonej pracy. Firanki były zczerniałe od dymu, portjery nie miały już żadnego koloru. Między kominkiem i długim stołem, przy którym pracował sędzia, kucharka postawiła na stoliczku dwie filiżanki kawy z mlekiem. Dwa mahoniowe fotele obite włosiem oczekiwały wuja i siostrzeńca. Ponieważ światło dzienne nie dochodziło do tego miejsca, kucharka zostawiła tam dwie łojówki, których nieproporcjonalnie wybujałe knoty obrosły grzybem i rzucały owo czerwonawe światło, które oszczędza świecę spalając ją wolno; wynalazek skąpców.
— Drogi wuju, powinienbyś się cieplej ubierać, kiedy schodzisz do rozmównicy.
— Nie lubię dawać czekać tym biednym ludziom! No i co, co masz za interes?
— Hm! Przychodzę wuja zaprosić na jutro na obiad do margrabiny d’Espard.
— To nasza krewna? spytał sędzia tonem tak naiwnego roztargnienia, że Bianchon parsknął śmiechem.
— Nie, wuju, margrabina d’Espard to jest dostojna i znamienita dama, która wniosła skargę do trybunału celem oddania męża pod kuratelę. Wujowi właśnie powierzono...
— I ty chcesz, abym ja szedł do niej na obiad? Czyś ty oszalał? rzekł sędzia chwytając kodeks. Masz, czytaj paragraf, który zabrania sędziemu jeść i pić u jednej ze stron które ma sądzić. Niech przyjdzie do mnie twoja margrabina, jeśli ma mi coś do powiedzenia. Mam w istocie iść jutro przesłuchać jej męża, skoro przestudjuję sprawę przez noc.