Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Artysta stał jak słup, z otwartemi ustami, bez słowa, poznając połowę swoich obrazów w tej galerji: to on był Rubens, Potter, Metzu, Gerard Dow! on sam był dwoma tuzinami wielkich mistrzów.
— Co panu? Pan blednie!
— Córko, wody, szklankę, krzyknęła pani Vervelle.
Malarz chwycił parna Vervelle za guzik i zaciągnął go w kąt, pod pozorem obejrzenia Murilla. Hiszpańskie obrazy były wówczas w modzie.
— Pan kupił te obrazy u Eljasza Magusa?
— Tak, wszystko oryginały.
— Tak, między nami, po czemu panu sprzedał te, które ja panu pokażę?
Obeszli we dwóch dokoła galerję. Goście byli zachwyceni powagą, z jaką artysta odbywał w towarzystwie gospodarza przegląd arcydzieł.
— Trzy tysiące franków, rzekł pocichu Vervelle dochodząc do ostatniego, ale mówię czterdzieści tysięcy.
— Czterdzieści tysięcy franków za Tycjana? podjął głośno artysta, ależ to byłoby za darmo.
— Mówiłem wam, mam za trzysta tysięcy obrazów, wykrzyknął Vervelle.
— To ja robiłem wszystkie te obrazy, sprzedałem je wszystkie razem nie drożej niż za dziesięć tysięcy...
— Dowiedź mi pan tego, rzekł butelkarz, a zdwoję posag córki, bo w takim razie pan jest Rubensem, Rembrandtem, Terburgiem, Tycjanem!
— A Magus kapitalnym handlarzem! rzekł malarz, który zrozumiał starożytny wygląd swoich obrazów, oraz wartość tematów jakich odeń żądał antykwarz.
Pan de Fougères (rodzina bowiem wytrwale nazywała go w ten sposób) nietylko nie postradał szacunku swego admiratora,