Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dą wystawę jakiś dziesiątek obrazów, z których jury przyjmowało cztery lub pięć. Żył z najściślejszą oszczędnością, służba jego składała się z jednej baby. Za całą rozrywkę odwiedzał przyjaciół, chodził oglądać dzieła sztuki, pozwalał sobie na małe wycieczki po Francji i zamierzał jechać po natchnienie do Szwajcarji. Haniebny ten artysta był wybornym obywatelem: wypełniał obowiązki gwardzisty, chodził na rewje, płacił komorne i żył z najbardziej mieszczańską regularnością. Spędziwszy życie w pracy i nędzy, nigdy nie miał czasu na miłość. Wytrwawszy dotąd w kawalerstwie i biedzie, nie miał ochoty komplikować swojej tak prostej egzystencji. Niezdolny wymyślić nic dla pomnożenia swego majątku, nosił co kwartał do rejenta, pana Cardot, swoje oszczędności i zarobki kwartalne. Kiedy uzbierało się tysiąc talarów, rejent umieszczał je gdzieś na pierwszej hipotece, z zabezpieczeniem na prawach żony o ile dłużnik był żonaty. Rejent sam odbierał procenty i dołączał je do regularnych wkładek Piotra Grassou. Malarz czekał szczęsnej chwili aż jego lokaty osiągną imponującą cyfrę dwóch tysięcy franków renty, aby sobie użyczyć otium cum dignitate artysty i malować obrazy! ale ba, obrazy! nareszcie prawdziwe obrazy! obrazy wykończone, cacane, cymes!
Jego przyszłość, jego marzenie, szczyt jego rojeń, chcecie wiedzieć? — to było wejść do Instytutu i otrzymać rozetkę oficera Legji. Usiąść obok Schinnera i Leona de Lora, wejść do Akademji przed Józefem Bridau! mieć rozetkę w dziurce od klapy! Cóż za marzenie! Jedynie ludzie mierni umieją myśleć o wszystkiem. Słysząc kroki kilkorga osób w kurytarzu, Fougères poprawił sobie włosy, zapiął zieloną aksamitną kurtkę i zdziwił się niemało na widok twarzy zwanej pospolicie w pracowniach melonem. Owoc ten usadowiony był na dyni, obleczonej w niebieskie sukno, strojnej pakietem dźwięczących breloków. Melon sapał jak miech, dynia kroczyła na marchewkach, niewłaściwie nazwanych nogami. Prawdziwy malarz byłby zrobił karykaturę z tego handlarza butelek i byłby go wyprawił za drzwi oświadczając że nie maluje ja-