szcze rozigrane wyobraźnie. Tak więc, po prawej ręce miałem posępny i milczący obraz śmierci; po lewej, salonowe bachanalje życia. Tu, natura zimna, martwa, w żałobie; tam ludzie w pełni radości. Ja, na granicy tych obrazów tak różnych, które, tysiąc razy powtarzając się na rozmaite sposoby, czynią Paryż miastem najzabawniejszem i najfilozoficzniejszem w święcie, przyrządzałem sobie moralną sałatkę, nawpół ucieszną, nawpół posępną. Jedną nogą wybijałem takt, drugą — zdawało mi się — tkwiłem w trumnie. Noga moja była w istocie skostniała od zimnego podmuchu koło okna. Rzecz dość częsta na balu: pół ciała marznie, gdy druga połowa odczuwa wilgotne ciepło salonu.
— Wszak to niedawno, jak pan de Lanty posiada ten pałac?
— Owszem. Będzie już blisko dziesięć lat, jak marszałek de Carigliano mu go sprzedał...
— A!
— Ci ludzie muszą posiadać olbrzymi majątek?
— Oczywiście że tak.
— Co za bal! Bezczelny zbytek!
— Czy pan myśli, że są tak bogaci jak Nucingen albo Gondreville?
— Ależ... czy pan tego nie wie?
Wychyliłem głowę i poznałem rozmawiających; byli z tej plejady ciekawych, którzy w Paryżu zajmują się ustawicznie owemi: Czemu? Jak? Kto to? Co to się stało? Co ona zrobiła? Zniżyli głos i oddalili się, aby rozmawiać swobodniej na samotnej kanapce. Nigdy plotkarze i ciekawscy nie mieli bogatszej kopalni. Nikt nie wiedział z jakich stron pochodzi rodzina de Lanty, ani z jakiego handlu, z jakiej grabieży, z jakiego rozboju lub jakiego spadku pochodzi majątek szacowany na wiele miljonów. Wszyscy członkowie tej rodziny mówili po włosku, po francusku, po hiszpańsku, po angielsku i po niemiecku, na tyle dobrze, aby pozwolić przypuszczać, że musieli długo przebywać w tych rozmaitych krajach. Cyganie? przemytnicy?
Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/111
Wygląd
Ta strona została przepisana.