Strona:PL Balzac - Księżna de Langeais.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

re byłoby zakłopotało każdą inną kobietę, rozmawiała dalej bardzo podniośle z księdzem Gondrand o potrzebie przywrócenia religji dawnego blasku. Lepiej od samego księdza formułowała myśl, dlaczego Kościół powinien być równocześnie władzą duchowną i świecką; żałowała, że Izba Parów nie ma jeszsze swojej ławy biskupów, takiej jaka jest w Izbie lordów. Niebawem, ksiądz, który wiedział, że wielki post zapewni mu odwet, ustąpił pola generałowi i wyszedł. Księżna ledwie że się podniosła, aby oddać swemu duchownemu przewodnikowi jego pokorny ukłon, tak bardzo zaintrygowało ją zachowanie generała.
— Co tobie, mój drogi?
— Ten twój ksiądz wyprowadził mnie z równowagi.
— Czemuż nie wziąłeś jakiej książki? rzekła, nie troszcząc się, czy ksiądz, który właśnie zamykał drzwi, ją usłyszy.
Montriveau oniemiał na chwilę, słowom tym bowiem towarzyszył gest, który podkreślał jeszcze ich nieuszanowanie.
— Droga Antonino, dziękuję ci, że dajesz miłości pierwszeństwo przed religją; ale pozwól, bym ci zadał jedno pytanie.
— A! śledztwo. Zgoda, odparła. Czyż nie jesteś moim przyjacielem? Mogę, wierzaj mi, ukazać ci głąb mego serca, ujrzysz tam tylko jeden obraz.
— Czy mówisz z tym człowiekiem o naszej miłości?
— To mój spowiednik.
— Czy wie, że cię kocham?
— Panie de Montriveau, nie zamierza pan, jak sądzę, wdzierać się w tajemnice mojej spowiedzi.
— Zatem ten człowiek zna wszystkie nasze sprzeczki i miłość mą do ciebie...
— Człowiek? powiedz raczej Bóg.
— Bóg! Bóg! Ja powinienem być sam w twojem sercu. Ale zostaw Boga w spokoju, przez miłość jego i moją. Antonino, nie pójdziesz już do spowiedzi, albo...
— Albo? rzekła z uśmiechem.