mahometanem, bramanem lub lutrem? Nigdy niczego się nie dowiedziałem o jego przekonaniach. Zdawał się raczej obojętnym niż niedowiarkiem.
Pewnego wieczoru wszedłem do tego człowieka który stał się złotem i którego, przez żart lub szyderstwo, ofiary jego, zwane przezeń klientami, nazywały papą Gobseckiem. Siedział na fotelu, nieruchomy jak posąg, z oczyma utkwionemi w okapie kominka, jakby tam odczytywał swoje rachunki. Dymiąca lampa, o podstawie niegdyś zielonej, rzucała blask, który nietylko nie barwił jego twarzy, ale uwydatniał jej bladość. Popatrzał na mnie w milczeniu i wskazał krzesło, które na mnie czekało.
— O czem ten człowiek myśli, mówiłem sobie. Alboż on wie, czy istnieje Bóg, uczucie kobiety, szczęście?
Żałowałem go tak, jakbym żałował chorego. Ale rożumiałem też, że, jeżeli posiada w banku miljony, może posiadać myślą ziemię, którą przebiegł, zgłębił, zważył, oszacował, wyssał.
— Dzieńdobry, ojcze Gobseck, rzekłem.
Obrócił ku mnie głowę, grube czarne brwi zbliżyły się lekko; ten charakterystyczny gest odpowiadał u niego najweselszemu uśmiechowi południowca.
— Jest pan tak ponury, jak w dniu gdy panu oznajmiono o bankructwie owego księgarza, którego zręczność pan tak podziwiał, mimo, że padłeś jej ofiarą.
— Ofiarą? rzekł zdziwiony.
Strona:PL Balzac - Kobieta porzucona; Gobseck; Bank Nucingena.djvu/89
Wygląd
Ta strona została przepisana.