Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Kobieta porzucona; Gobseck; Bank Nucingena.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

świetlne nie zwracając ich: podróżny na tyle odważny aby się przejrzeć w takiem lustrze, ma twarz człowieka rażonego apopleksją.
— No i co? rzekł hrabia, uderzając Gobsecka po ramieniu.
Stary dzieciak drgnął. Porzucił swoje zabawki, położył je na biurku, usiadł i stał się z powrotem lichwiarzem twardym, zimnym i gładkim niby marmurowa kolumna.
— Ile państwu trzeba?
— Sto tysięcy franków na trzy lata, rzekł hrabia.
— Możliwe! rzekł Gobseck dobywając z mahoniowego puzderka wagę bezcenną dla jej dokładności, swój klejnot! Zważył kamienie, szacując na oko (i Bóg wie jak dokładnie!) wagę oprawy. W czasie tej operacji, na twarzy lichwiarza walczyła naprzemian radość i surowość. Hrabina była pogrążona w osłupieniu które przemawiało na jej korzyść; zdawało mi się, że mierzy głębię przepaści w którą się stacza. Były jeszcze wyrzuty w tej duszy kobiecej, trzeba było może tylko wysiłku, miłosiernie wyciągniętej ręki aby ją ocalić. Spróbowałem.
— Czy te djamenty należą do pani? spytałem dobitnie.
— Tak, panie, odparła z dumnem spojrzeniem.
— Spisuj akt z prawem odkupu, gaduło! rzekł Gobseck wstając i wskazując mi miejsce przy biurku.
— Pani jest pewnie zamężna? spytałem jeszcze.