Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Kobieta porzucona; Gobseck; Bank Nucingena.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Panie hrabio, rzekłem po zwykłem powitaniu, nie widzę zgoła, w czem mógłby mnie pan potrzebować aby się zgłosić do pana Gobsecka, najgrzeczniejszego, najpotulniejszego z kapitalistów. Da panu z pewnością pieniądze, jeżeli ma, lub raczej jeżeli mu pan przedstawi odpowiednią rękojmię.
— Panie, odparł, nie mam bynajmniej zamiaru zmuszać pana do oddania mi przysługi, nawet kiedy mi pan przyrzekł.
— Tam do kata, rzekłem sobie w duchu, czy mam pozwolić, aby ten człowiek myślał, że ja nie dotrzymuję słowa?
— Miałem zaszczyt powiedzieć panu wczoraj, żem się bardzo nie w porę posprzeczał ze starym Gobseckiem, dodał. Otóż, ponieważ niema drugiego człowieka w Paryżu, który byłby w stanie wypluć od jednego razu, w samym końcu miesiąca, setkę tysięcy franków, prosiłem pana abyś mnie z nim pogodził. Ale nie mówmy już o tem...
Pan de Trailles papatrzył na mnie wzrokiem grzecznie impertynenckim i gotował się do wyjścia.
— Jestem gotów towarzyszyć panu, rzekłem.
Kiedyśmy przyjechali na ulicę des Grès, dandys rozglądał się dokoła siebie z uwagą i niepokojem które mnie zdziwiły. Twarz jego bladła, czerwieniała, żółkła naprzemian, parę kropel potu wystąpiło na jego czoło gdy ujrzał bramę Gobsecka. W chwili gdyśmy wysiadali, dorożka wjechała w ulicę des Grès. Sokole oko młodzieńca pozwoliło mu rozpoznać kobietę w głębi dorożki. Wyraz dzikiej niemal radości ożywił jego twarz, zawołał