Strona:PL Balzac - Kawalerskie gospodarstwo.pdf/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poprzedniego dnia, skoro obiad był gotów, Descoings i Agata oczekiwały Filipa blisko dwie godziny. Siadły do stołu ledwo o siódmej. Agata kładła się prawie zawsze o dziesiątej, ale, ponieważ chciała wysłuchać „pasterki“ o północy, poszła się położyć zaraz po obiedzie. Ciotka i Józef zostali sami przy kominku, w saloniku który pełnił wszystkie funkcje. Staruszka prosiła siostrzeńca, aby jeszcze raz obliczył szanse stawki, owej olbrzymiej stawki na jej wiekuiste terno. Chciała obstawić wszystkie amba i poszczególne kombinacje, aby zjednoczyć pełną szansę. Nasyciwszy się dobrze poezją nadziei, wylawszy nie jeden, ale dwa rogi obfitości pod stopy swego przybranego dziecka, i podzieliwszy się z nim swemi marzeniami wykazując pewność wygranej, kłopotała się już tylko trudem udźwignięcia takiego szczęścia, doczekania go od północy do dziesiątej rano! Kiedy Józef, nie widząc pieniędzy na stawkę, wspomniał o nich, staruszka uśmiechnęła się i pociągnęła go do dawnego salonu zmienionego na jej pokój.
— Zobaczysz! rzekła.
Descoings rozebrała dość żwawo łóżko i zakręciła się za nożyczkami, aby rozpruć materac; wzięła okulary, zbadała płótno, spostrzegła ziejący szew i wypuściła materac. Słysząc westchnienie staruszki, wydarte z piersi i jakby zduszone krwią napływającą do serca, Józef wyciągnął instynktownie ramiona ku sędziwej klientce loterji i posadził ją na fotelu wołając matkę. Agata wstała, narzuciła szlafrok, przybiegła i, przy blasku świeczki, jęła ratować ciotkę domowemi sposobami: woda kolońska na skronie, zimna woda na czoło; spaliła jej pióro pod nosem i wreszcie zdołała ją przywołać do życia.
— Były jeszcze dziś rano, ale on je wziął, ten potwór!
— Co? spytał Józef.
— Miałam dwadzieścia ludwików w materacu, oszczędności z dwóch lat. Jeden Filip mógł je zabrać.
— Ale kiedy? wykrzyknęła biedna matka, złamana. Nie był w domu od śniadania.