Strona:PL Balzac - Kawalerskie gospodarstwo.pdf/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Hm, wolę już ten sposób niż inny, rzekł Józef; weź tam, w trupiej główce.
— Kiedy już wszystko wziąłem wczoraj po obiedzie.
— Było przecież czterdzieści pięć franków...
— A tak, zgadza się, odparł Filip, właśnie tyle znalazłem. Czym źle zrobił? dodał.
— Nie, mój drogi, nie, odparł artysta. Gdybyś był bogaty, uczyniłbym tak jak ty; jedynie, nimbym wziął cokolwiek, spytałbym czy nie masz nic przeciwko temu.
— To bardzo upokarzające, prosić, odparł Filip. Wołałbym już, żebyś wziął jak ja, nic nie mówiąc: to jakoś prościej, serdeczniej. Ot, jak na wojnie: kolega pada, ma dobrą parę butów, sam człowiek ma liche, mienia się z nim.
— Tak, ale nie ściąga mu ich za życia!
— Ech! małostki, odparł Filip wzruszając ramionami. Zatem, nie masz?
— Nie, rzekł Józef, który nie chciał zdradzić swojej skrytki.
— Za kilka dni będziemy bogaci, rzekła Descoings.
— Właśnie! Ciocia zawsze wierzy, że jej terno wyjdzie 25-go. Musi ciocia gotować bajeczną stawkę aby zbogacić nas wszystkich.
Seco terno daje za dwieście franków trzy miljony, nie licząc amba i pojedynczych numerów.
— Piętnaście tysięcy razy stawka: tak, trzeba cioci dokładnie dwustu franków! wykrzyknął Filip.
Descoings zagryzła wargi, jakby chcąc cofnąć nieostrożne słowo. Jakoż, Filip pytał sam siebie na schodach:
— Gdzie ta stara czarownica może chować stawkę? Toć to stracony pieniądz, a ja użyłbym go tak dobrze! Czterema wyjściami po pięćdziesiąt franków możnaby zgarnąć dwieście tysięcy! to trochę pewniejsze niż jej terno!
Szukał w myślach prawdopodobnej kryjówki starej Descoings. W wilję każdego święta, Agata szła do kościoła i siedziała tam długo; zapewne spowiadała się i gotowała do komunji. Było to w wilję