W męskiem kółku, najcnotliwsze mieszczuchy silą się przybierać ton rozpustników.
— Hm, jeżeli nie dziś, odparł rejent z dyplomatyczną miną, to już chyba nigdy. Boimy się aby sprawa się nie rozgłosiła, już dziś naciskają mnie dwaj najbogatsi klijenci, którzy chcieliby przystąpić do interesu. Toteż, ma pan wóz albo przewóz. Dziś popołudniu przystępuję do wygotowania aktów, tak iż może się pan zdeklarować jedynie do godziny pierwszej. Do widzenia. Idę właśnie przejrzeć bruljony, które Oleś miał sporządzić w nocy.
— Więc dobrze! już się stało, masz pan moje słowo, rzekł Birotteau biegnąc za rejentem i uderzając go w dłoń. Weź pan sto tysięcy franków, które miały służyć na posag córki.
— Dobrze, rzekł Roguin oddalając się.
Przez chwilę, która upłynęła nim Birotteau wrócił do młodego Popinota, kupiec doświadczył we wnętrznościach gwałtownego żaru, skurczu przepony, w uszach mu szumiało.
— Co panu? spytał subjekt, widząc bladość pryncypała.
— Och, mój chłopcze, dobiłem, zapomocą jednego słowa, wielkiego interesu; nikt nie jest panem swoich wzruszeń w podobnym wypadku. Zresztą, rzecz obchodzi i ciebie. Przyprowadziłem cię tutaj, aby porozmawiać swobodniej, nikt nas nie usłyszy. Ciotka twoja jest w kłopotach, powiedz-że mi, gdzie ona straciła wszystko?
— Proszę pana, wujostwo mieli kapitały u pana de Nucingen[1], musieli przyjąć akcje kopalni worczyńskich, które nie dają jeszcze dywidendy, a w ich wieku trudno żyć nadzieją.
— Ale z czegóż żyją?
— Zrobili mi tę przyjemność, iż przyjęli moją pensję...
— Dobrze, dobrze, Anzelmie, rzekł kupiec, nie kryjąc łzy która zakręciła mu się w oczach, wart jesteś przywiązania jakie
- ↑ Bank Nucingena.