Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zdziwił mnie; widziałem tam ruż zastarzały, ruż od urodzenia, jak powiedział jeden z moich kompanów, taki sam urwis jak ja. Poruszały się tam twarze spłaszczone, ale poorane zmarszczkami, podobne głowom owych rzeźbionych dziadków do orzechów jakie wyrabiają w Niemczech. Widziałem przez szyby koszlawe ciała, źle dopasowane członki, których budowy i proporcji nigdy nie siliłem się zrozumieć; wydatne kwadratowe szczęki, sterczące kości, przelewające się biodra. Kiedy te kobiety poruszały się, wydawały mi się nie mniej cudaczne, niż kiedy, grając w karty, trwały w swej trupiej martwocie.
Mężczyźni w tym salonie mieli szare i spełzłe barwy starych dywanów, życie ich było jakby niezdecydowane. Strój ich zbliżał się do strojów używanych w owym czasie; jedynie białe ich włosy, zwiędłe twarze, woskowa cera, poorane czoła, wyblakłe oczy, stwarzały podobieństwo między nimi a owemi kobietami, podobieństwo kłócące się z realnością ich stroju. Pewność, iż zastanę te osoby nieodmienne przy stole lub na fotelach o tej samej godzinie, tem bardziej dawała im w moich oczach coś teatralnego, uroczystego, nadziemskiego.
Ilekroć zdarzyło mi się później wejść do owych słynnych muzeów w Paryżu, Londynie, Wiedniu, Monachium, gdzie sędziwi dozorcy pokazują wspaniałości minionych czasów, zawsze zaludniałem je postaciami z Gabinetu Starożytności. Często, uczniaki ośmio lub dziesięcioletnie, wybieraliśmy się dla rozrywki oglądać te osobliwości w ich szklanej klatce. Ale skoro tylko ujrzałem słodką pannę Armandę, dreszcz mnie prze-