Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chce od nas? Kręci się pan w tych stronach od kilku dni. Czyś pan szpicel?
— Czy pan Ferragus?... spytał baron.
— Nie, panie.
— Mimo to, odparł August, muszę panu oddać ten papier; zgubił go pan w bramie, gdzieśmy się obaj schronili przed deszczem.
Tak mówiąc i podając list nieznajomemu, baron objął mimowolnym rzutem oka pokój, w którego progu przyjął go Ferragus. Urządzony był przyzwoicie, choć skromnie. Na kominku płonął ogień, tuż obok stał stół, którego dość suta zastawa nie godziła się z pozornem ubóstwem tego człowieka i ze skromną jego siedzibą. Wreszcie na kozetce w drugim pokoju dostrzegł baron kupę złota oraz usłyszał jakgdyby kobiecy płacz.
— Tak, to moje, dziękuję panu, rzekł nieznajomy odwracając się w sposób wyrażający chęć najrychlejszego pożegnania natręta.
Nazbyt zaciekawiony sam aby zwracać uwagę na głęboką uwagę z jaką mu się przyglądano, August nie widział magnetycznych niemal spojrzeń jakiemi pożerał go nieznajomy; gdyby był spotkał to oko bazyliszka, zrozumiałby niebezpieczeństwo! Zbyt wzruszony aby myśleć o sobie, August skłonił się, wyszedł i udał się do domu, próbując znaleść jakiś klucz do zagadki tych trojga osób: Idy, Ferragusa i pani Julianowej; było to tosamo, co starać się ułożyć drewienka łamigłówki chińskiej, nie znając sekretu tej zabawy. Ale pani Julianowa widziała go, pani Julianowa bywała tam, pani Julianowa skłamała! Mau-