Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tysiące odpadków, streszczających życie i obyczaje każdego z mieszkańców. Były tam skrawki perkalu, liście herbaty, wypełzłe, zniszczone płatki sztucznych kwiatów, obierki z jarzyn, papiery, wióry metalu. Za każdym zamachem miotły, stara obnażała duszę rynsztoka, czarną pociętą w kostkę szczelinę, nad którą znęca się plemię stróżów. Biedny kochanek spoglądał na ten obraz, jeden z tysiąca tych, jakie wciąż zmieniający się Paryż roztacza codzień; ale oglądał go machinalnie, jak człowiek zatopiony w myślach. Naraz, podniósłszy głowę, spotkał się nos w nos z człowiekiem który właśnie szedł.
Był to, z pozoru przynajmniej, żebrak, ale nie żebrak paryski, istota bez nazwy w ludzkim języku. Nie; człowiek ten stanowił nowy typ, poza wszelkiemi pojęciami jakie budzi to słowo żebrak. Nieznajomy nie odznaczał się owym swoistym charakterem paryskim, widnym w owych nędzarzach, których Charlet odtwarzał z rzadkim darem obserwacji: gminne twarze unurzane w błocie, głos ochrypły, nos czerwony i gąbczasty, bezzębna a mimo to groźna szczęka; ludzie pokorni i straszni... Błyszcząca w ich oczach inteligencja zdumiewa i niepokoi. Cera u tych plugawych włóczęgów bywa szorstka, spękana, przekrwiona, czoło pokryte naroślami; włosy rzadkie i brudne, nakształt peruki porzuconej w rynsztoku. Wszyscy weseli w swojem plugastwie i plugawi w swej wesołości, wszyscy naznaczeni piętnem rozpusty, uderzają swem milczeniem niby wyrzutem; postać ich zdradza przerażające myśli. Żyjąc między zbrodnią a jałmużną, nie znają wyrzutów; krążą ostrożnie do-