Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

które obmyślał aby zadać stanowczy cios, opuściwszy teren operacyjny po wytrwałych czatach, które go jeszcze do niczego nie doprowadziły, wracał około czwartej do siebie, wezwany jakąś sprawą służbową, kiedy na ulicy Coauillière złapał go ulewny deszcz. Była to ulewa od której wzbierają w jednej chwili rynsztoki, a każda ciężka kropla tworzy bańkę padając na kałuże tworzące się na ulicy. Wówczas trzeba przechodniowi zatrzymać się, schronić się do sklepu lub kawiarni, o ile jest dość zamożny aby opłacić tę musową gościnę; lub też, w razie konieczności, do bramy, schronienia ludzi biednych lub nędznie odzianych. Jakim cudem żaden malarz nie próbował jeszcze oddać fizjognomji garstki Paryżan skupionych w czas burzy pod ociekającą bramą? Gdzie znaleźć bogatszy obraz? Tu poeta albo filozof, który przygląda się z rozkoszą bądź to smugom jakiemi deszcz przecina szare tło; bądź kłębom białej wody, które wiatr toczy niby świetlny pył po dachach; bądź kapryśnym siklawom kipiących, spienionych strumieni: tysiąc podobnie cudownych błahostek, oglądanych z rozkoszą przez tych amatorów, mimo szturchnięć miotłą, któremi ich raczy odźwierny. Dalej przechodzień rozmowny, który klnie, wyrzeka i gwarzy ze stróżką wspartą na miotle niby grenadjer na fuzji; i biedak malowniczo przylepiony do muru, bez troski o swoje łachy nawykłe do poniewierki; i erudyta który bada, sylabizuje lub czyta afisze nie doczytując do końca; i żartowniś dworujący sobie z ludzi którym zdarzyło się potknąć na ulicy, śmiejący się z zachlapanych kobiet i strojący miny do osób wy-