Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wówczas serce, wyrażonych w tym hymnie rozpaczy, w tych druzgocących krzykach, w tej świętej grozie rosnącej ze strofy na strofę. Groza ta wzbija się ku niebu, przeraża, miażdży, porywa duszę, i, w chwili gdy kończy się ostatni wiersz, zostawia w niej poczucie wieczności. Nie podobna wyrzec ani słowa; nawet niedowiarki nie wiedzą co z niemi się dzieje. Jedynie duch Hiszpanji zdolen był stworzyć ów niesłychany majestat dla najniesłychańszej z boleści.
Kiedy skończyła się ostatnia ceremonja, dwunastu ludzi w żałobie wyszło z sześciu kaplic, i podeszło, aby wysłuchać dokoła trumny śpiewu nadziei, jakim Kościół kołysze duszę chrześcijańską, nim pogrzebie jej ludzką postać. Następnie każdy z nich wsiadł do powozu przybranego kirem. Jacquet i p. Desmarets wsiedli do trzynastej karety; służba szła piechotą. W godzinę później dwunastu nieznajomych znalazło się na szczycie cmentarza, zwanego popularnie Père-Lachaise, wszyscy kręgiem dokoła dołu, do którego spuszczono trumnę, w obliczu ciekawego tłumu, nadbiegłego ze wszystkich stron tego publicznego ogrodu. Następnie, po krótkich modłach, ksiądz rzucił kilka grudek ziemi na szczątki tej kobiety; grabarze zaś, upomniawszy się o napiwek, czemprędzej zasypali dół, aby spieszyć do innego...
Tu kończy się nasze opowiadanie; ale może byłoby ono niezupełne, gdybyśmy, dawszy lekki szkic paryskiego życia, odmalowawszy jego kapryśną grę, zapomnieli o następstwach śmierci. Śmierć w Paryżu nie jest podobna do śmierci w żadnej innej stolicy; mało kto zna te walki prawdziwej boleści zmagają-