Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gdybym mogła trzymać się na nogach, z jakąż rozkoszą usługiwałabym ci! rzekła kiedy Józefa zostawiła ich samych. Och, nawet na kolanach, dodała zanurzając blade ręce we włosach Juliana. Drogie, szlachetne serce, byłeś dla mnie bardzo miły i dobry przed chwilą. Więcej mi zdrowia przyniosłeś swą ufnością, niż wszyscy lekarze świata mogliby mi go dać swemi receptami. Twoja kobieca delikatność, bo ty umiesz kochać jak kobieta... twoja dobroć wlała w mą duszę jakiś balsam, który mnie niemal uleczył. Mamy rozejm. Julianie, przysuń głowę, niech ją ucałuję.
Julian nie umiał sobie odmówić przyjemności uściskania Klemencji. Ale rozkosz ta nie była wolna od pewnego wyrzutu: czuł się małym wobec tej kobiety, w której niewinność zawsze skłonny był wierzyć. Klemencja doznawała uczucia jakiejś smutnej radości. Czysta nadzieja lśniła na jej twarzy poprzez ślady zgryzot. Oboje jednako byli nieszczęśliwi tem iż muszą oszukiwać się wzajem; jeszcze jedna pieszczota, a wyznaliby sobie wszystko, niezdolni oprzeć się swojej boleści.
— Jutro wieczór, Klemencjo.
— Nie, mężu; jutro w południe dowiesz się wszystkiego, i uklękniesz przed swoją żoną. Och, nie, nie będziesz się musiał upokorzyć; nie, z góry ci przebaczyłam; nie, nic nie jesteś winien. Słuchaj: wczoraj zadałeś mi straszny cios; ale życie moje nie byłoby może zupełne bez tego wstrząśnienia, to będzie cień który podniesie wartość niebiańskich dni.
— Czarodziejko, wykrzyknął Julian, budzisz we mnie wyrzuty.