Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Panie baronie, rzekł Julian, mam panu powiedzieć coś tak szczególnego, iż wolałbym abyśmy zostali sami.
— Panie, odparł August, pan komandor zna całą rzecz i może pan mówić przy nim bez obawy.
— Panie baronie, odparł Julian poważnym tonem, zmącił pan, niemal zniszczył moje szczęście, nie mając do tego prawa. Aż do chwili, w której przekonamy się który z nas winien dać drugiemu zadośćuczynienie, jest pan obowiązany wspierać moje kroki na ciemnej drodze na którą mnie pan wtrącił. Przychodzę tedy spytać pana o obecne mieszkanie tajemniczej istoty, która wywiera tak fatalny wpływ na nasze losy, i która — możnaby mniemać — posiada na swoje rozkazy nadprzyrodzoną potęgę. Wczoraj, w chwili gdy wróciłem wysłuchawszy pańskich zwierzeń, otrzymałem ten oto list.
I Julian podał baronowi sfałszowane pismo.
— Ten Ferragus, ten Bourignard, czy ten pan de Funcal to istny czart! wykrzyknął Maulincour przeczytawszy. W jaki okropny labirynt stąpiłem nogą? Dokąd ja idą? — Zawiniłem, rzekł patrząc na Juliana, ale śmierć jest, zaiste, najwyższą pokutą, a moja śmierć zbliża sią. Może pan żądać wszystkiego czego pan sobie życzy, jestem na pańskie rozkazy.
— Panie, musi pan wiedzieć, gdzie mieszka nieznajomy; pragną bezwarunkowo, choćby mnie to miało kosztować cały majątek, przeniknąć tą tajemnicą; w obliczu zaś tak okrutnie inteligentnego nieprzyjaciela, każda chwila jest droga.
— Justyn powie panu wszystko, odparł baron.