Strona:PL Balzac - Eugenja Grandet.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ty jesteś dziecko.
— Pełnoletnie.
Oszołomiony logiką córki, Grandet zbladł, zatrząsł się, zaklął; poczem, odzyskując mowę, krzyknął:
— Przeklęte, złe dziewczysko. Ha, ty złe nasienie, wiesz że cię kocham i nadużywasz tego. Zarzyna swego ojca! Do kroćset, tyś z pewnością rzuciła nasz majątek pod nogi tego golca, co to nosi buty z safjanu. Kroćset fur beczek! nie mogę cię wydziedziczyć, do stu kaduków, ale przeklinam ciebie, twego kuzyna i twoje dzieci. Nic z tego dobrego nie wyniknie, słyszysz? Jeżeli to Karolowi... Ale nie, to niemożliwe. Co! ten fircyk miałby mnie ograbić?...
Popatrzał na córkę, która stała niema i zimna.
— Nie ruszy się, nie mrugnie, jest bardziej Grandetówna niż ja Grandet.
— Nie dałaś choć swego złota za nic, mam nadzieję. No, powiedz?
Eugenja zmierzyła ojca ironicznem spojrzeniem, które go wzburzyło.
— Eugenjo, jesteś u mnie, jestem twoim ojcem. Jeżeli chcesz zostać w moim domu, powinnaś się poddać moim rozkazom. Księża nakazują ci słuchać mnie.
Eugenja pochyliła głowę.
— Obrażasz mnie w tem co mam najdroższego, ciągnął; nie chcę cię widzieć, póki się nie ugniesz. Idź do swego pokoju. Zostaniesz w nim aż ci pozwolę wyjść. Nanon zaniesie ci chleb i wodę. Słyszałaś? Ruszaj.
Eugenja zalała się łzami i uciekła do matki. Obszedłszy wiele razy swój ogród, brnąc w śniegu i nie czując zimna, Grandet domyślił się, że córka musi być u matki. Uszczęśliwiony że ją schwyci na złamaniu jego rozkazów, wdrapał się na schody ze zwinnością kota i zjawił się w pokoju pani Grandet w chwili gdy ta gładziła włosy Eugenji, tulącej twarz do piersi matczynej.