Strona:PL Balzac - Cierpienia wynalazcy.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Idź się położyć, ojcze, rzekł Dawid; zamknij nas, jeśli chcesz, ale oszczędź sobie trudu podglądania: Kolb będzie stał na straży.
Nazajutrz, o czwartej, Dawid wyszedł z palarni, zniweczywszy wszelkie ślady swoich czynności, i przyniósł ojcu z jakich trzydzieści arkusików papieru, którego cienkość, białość, zbitość, trwałość nie zostawiały nic do życzenia, i na którym wyraźnie można było rozpoznać nierównomierne prążki, pochodzące z włósianego sita. Starzec wziął próbki, przyłożył do nich język jak prawdziwy niedźwiedź, przyzwyczajony, od młodu, podniebieniem swoim próbować jakość papieru; obracał je w palcach, gniótł, zwijał, poddał wszystkim próbom jakiemi drukarze doświadczają papier aby poznać jego właściwości, i, mimo że nie było nic do zarzucenia, nie chciał uznać że jest pobity.
— Trzeba wiedzieć, jak się to będzie spisywać pod prasą!... rzekł aby się wywinąć od pochwały.
Cifny dżłofieg! wykrzyknął Kolb.
Starzec, ochłonąwszy, skrył pod ojcowską powagą udane niezdecydowanie.
— Nie chcę cię zwodzić, ojcze, ten papier wydaje mi się jeszcze zbyt kosztowny; chcę również rozwiązać problem gumowania w kadzi... Zostaje mi jedynie osiągnąć ten postęp...
— A! chciałeś mnie złapać!
— Mam powiedzieć ojcu prawdę? gumuję w kadzi, ale dotąd klej nie przesiąka dość jednostajnie i daje papier szorstki jak szczotka.
— Więc dobrze, udoskonal swoje gumowanie, a wtedy gotów jestem wyłożyć pieniądze.
Mój ban nikty nie sopadży goloru bańzgich bienięcy!
Starzec wyraźnie chciał odpłacić Dawidowi wstyd, jakiego napił się w nocy; dlatego też był dlań bardzo zimny.
— Ojcze, rzekł Dawid odprawiwszy Kolba, nigdy nie miałem do ciebie żalu żeś oszacował drukarnię zbyt wysoko i żeś mi ją