Strona:PL Balzac - Cierpienia wynalazcy.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Petit-Claud skłonił się księdzu i ujął Cointeta za ramię, mówiąc:
— Mamy być na obiedzie u pani de Senonches, czas się ubierać!...
I, odszedłszy o dwa kroki, szepnął mu do ucha:
— Kiedy się chwyci młode, ma się niebawem i matkę. Mamy Dawida!...
— Ja wyswatałem ciebie, wyswatajże ty mnie, rzekł wielki Cointet z nieszczerym uśmiechem.
— Lucjan jest moim kolegą szkolnym, byliśmy bardzo blisko!... W ciągu tygodnia, będę coś wiedział od niego. Postaraj się pan aby wydano zapowiedzi, a podejmuję się przyskrzynić Dawida. Moja misja kończy się z jego zamknięciem pod klucz.
— Ach! wykrzyknął jakby do siebie wielki Cointet, ładnaby to była rzecz uzyskać patent na nasze nazwisko!
Słysząc to, chuderlawy adwokacina zadrżał.
W tej chwili, Ewa ujrzała w drzwiach teścia i księdza Marron.
— Ot, pani Séchard, rzekł stary niedźwiedź do synowej, oto nasz proboszcz, który z pewnością przybył wam opowiedzieć ładne historje o bracie.
— Och! wykrzyknęła Ewa ugodzona w serce, cóż jeszcze!...
Wykrzyknik ten zwiastował tyle nagromadzonych bólów, tyle i tak różnorodnych obaw, że ksiądz Marron pośpieszył dodać:
— Niech się pani uspokoi, żyje!
— Czy byłbyś tak łaskaw, ojcze, rzekła Ewa do starego winiarza, poprosić moją matkę: chciałabym aby słyszała to, co ksiądz proboszcz ma opowiedzieć o Lucjanie.
Starzec poszedł poszukać pani Chardon.
— Czeka was nowy pasztet, rzekł; idź pani pogadać z księdzem Marron, który jest dobry człowiek, chociaż ksiądz. Obiad spóźni się zapewne, wrócę za godzinę.
I starzec, nieczuły na wszystko co nie dzwoniło lub nie błyszczało złotem, opuścił starą kobietę nie troszcząc się jak zniesie