Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak samo jak ja, odparła pani Michaud.
— Dyskretna?
— Jak grób.
— Wdzięczna?
— Och, pani, ma wobec mnie napady pokory, które świadczą o anielskiej naturze; przychodzi mi całować ręce; mówi czasem takie rzeczy, że można osłupieć, „Czy można umrzeć z miłości?“ pytała mnie wczoraj — Czemu pytasz o to? odparłam. — Żeby wiedzieć, czy to jest choroba!...“
— Ona to powiedziała?... wykrzyknęła hrabina.
— Gdybym pamiętała wszystkie jej powiedzenia, powtórzyłabym pani wiele innych, odrzekła Olimpja. Ona robi wrażenie, że więcej wie o tem odemnie...
— Czy sądzisz, moje dziecko, że mogłaby cię zastąpić przy mnie, bo nie mogę się obejść bez jakiejś Olimpji, rzekła hrabina uśmiechając się z odcieniem smutku.
— Jeszcze nie, proszę pani, jest za młoda, ale za dwa lata, tak... Przytem, gdyby było potrzebne aby odeszła stąd, uprzedziłabym panią. Trzebaby ją wychować, nie ma pojęcia o świecie. Dziadek Genowefy, stary Niseron, to człowiek który raczej dałby sobie uciąć szyję, niżby miał skłamać; umarłby z głodu pod składem żywności, takie już ma zasady, i wnuczka jego chowana jest w tych pojęciach... Pechina uważałaby się za równą pani, bo poczciwiec zrobił z niej, jak on powiada, republikankę, tak samo jak stary Fourchon zrobił z Muchy cygana. Ja śmieję się z tych wybryków, ale pani mogłaby się pognie-