— Widzi pan te inne, takie blade?
— Tak.
— A więc, ile drzew martwych, tyle zabitych przez pańskich chłopów, o których pan sądzi, że ich pan zdobywa sobie dobrodziejstwami.
I Blondet opowiedział przygody tego ranka.
Generał był tak blady, że Blondet się przestraszył.
— Generale, klnij pan, grzmij, wybuchaj; pański spokój może panu jeszcze bardziej zaszkodzić niż gniew.
— Pójdę zapalić, odparł generał udając się do swej altany.
W czasie śniadania Michaud wrócił; nie zdołał zdybać nikogo. Sibilet, wezwany przez generała, przybył również.
— Panie Sibilet, i pan panie Michaud, rozgłoście ostrożnie w okolicy, że dam tysiąc franków temu, kto mi pochwyci na gorącym uczynku niszczycieli moich drzew; trzeba poznać narzędzie, którem się posługują, dowiedzieć się gdzie je kupili; mam mój plan.
— Ci ludzie nie są do kupienia, rzekł Sibilet, kiedy chodzi o zbrodnię obmyśloną i wykonaną na ich korzyść; nie da się bowiem zaprzeczyć, że ten piekielny wynalazek był obmyślony, skombinowany...
— Tak, ale tysiąc franków dla nich, to jeden albo dwa morgi ziemi.
— Spróbujemy, rzekł Sibilet; za tysiąc pięćset podejmuję się znaleźć zdrajcę, zwłaszcza jeżeli mu się dochowa tajemnicy.
Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/228
Wygląd
Ta strona została przepisana.