Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zdybali, rzekł Michaud, i który widocznie dopuszczał się jakiegoś ciężkiego przestępstwa; ale nie widzę ściętych gałęzi ani drzew.
Blondet i strażnik zaczęli szperać z uwagą, oglądając każde miejsce nim w nie postawili nogę. O kilka kroków, Blondet ukazał drzewo koło którego trawa była zdeptana, zgnieciona, i dwa wyżłobione ślady.
— Ktoś tutaj klęczał, i to kobieta; nogi mężczyzny nie zostawiłyby od kolan tyle położonej trawy; to zarys spódnicy...
Strażnik, zbadawszy pień drzewa, ujrzał zaczętą pracę około wiercenia dziury; ale nie znalazł owego robaka o skórze silnej, błyszczącej, łuskowatej, utworzonej z ciemnych punkcików, zakończonej podobnie jak u chrabąszcza, którego ma głowę, macki, oraz parę silnych szczypców służących do podcinania korzeni.
— Drogi panie, rozumiem teraz wielką ilość martwych drzew, które zauważyłem dziś rano z zamkowej terasy, i to ściągnęło mnie tutaj dla zbadania przyczyny zjawiska. Roi się tu od robaków; ale to są wasi chłopi, którzy wychodzą z lasu...
Strażnik zaklął i pobiegł wraz z Blondetem do hrabiny, prosząc ją aby zabrała z sobą jego żonę. Wziął konia Józefa, którego odesłał do zamku pieszo, i znikł z nadzwyczajną chyżością, aby przeciąć drogę kobiecie która zabiła jego psa i przychwycić ją z zakrwawionym nożem i narzędziem do dziurawienia pni. Blondet usiadł między hrabiną a panią Mi-