Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzędach półek, których malowanie znikło pod czarnemu punkcikami, widać było lepkie butelki ustawione w szeregu jak żołnierze.
Marja płakała. Być pobitą przez ukochanego mężczyznę w obecności rywalki, to jedno z upokorzeń, którego żadna kobieta na jakimkolwiek stopniu drabiny społecznej, nie zniesie; a nim niżej, tem gwałtowniejszy jest wyraz jej nienawiści1. Padła na stołek w tępem i groźnem milczeniu, które ex-zakonnik śledził.
— Poszukaj świeżej cytryny, Aglae, rzekł Socquard i wypłócz sama szklankę.
— Dobrze pan zrobił, że pan wyprawił córkę, rzekł cicho Rigou, oberwałaby może śmiertelnie.
Pokazał oczyma rękę, którą Marja trzymała stołek, pochwyciwszy go aby go rzucić na głowę Aglae.
— No, Marjo, rzekł Socquard stając przed dziewczyną; nie przychodzi się tutaj aby podnosić stołki... a gdybyś stłukła lustro mleko twoich krów nie starczyłoby na zapłacenie...
— Panie Socquard, pańska córka to ścierwo, a ja jestem nie gorsza od niej, rozumie pan? Jeśli pan nie chce jej wydać za Bonnebaulta, czas jest aby mu pan powiedział, żeby sobie grywał w bilard gdzieindziej!... Przegrywa raz po raz po pięć franków.
Z początkiem tych słów raczej wykrzyczanych niż powiedzianych, Socquard ujął Marję wpół i wyrzucił ją za drzwi, mimo jej krzyków i oporu. Czas był dla niej, gdyż Bonnebault wyszedł znowu od bilardu z płonącemi oczyma.