Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sard do córki. Gdyby miał wydrą, pokazałby ją nam, odparł zwracając się do żony i starając się podrażnić ambicję starego.
— Nadto się boję, aby się nie znalazła na waszej patelni! rzekł stary, mrugając zielonkawemi oczami i patrząc na córkę. Filipina już mi zwędziła moich pięć franków, a ile takich sztuczek utonęło u was pod pozorem że mnie ubieracie, że mnie żywicie?... I powiadacie mi że się spieszę z gębą, i chodzę wciąż nagi.
— Sprzedałeś, ojczulku, swoje ostatnie ubranie na słodkie wino w Kawiarni Pokojowej, rzekła Tonsardowa; aż Vermichel chciał cię wstrzymywać...
— Vermichel?... którego zaprosiłem? Vermichel niezdolny jest zdradzić przyjaciela. To chyba ten połeć starej słoniny na dwóch łapach, którego nie wstydzi się nazywać swoją żoną.
— On, albo ona, odparł Tonsard, albo Bonnebault...
— Gdyby to był Bonnebault, odparł Fourchon, on który nie rusza się z kawiarni, jabym... go... jabym mu pokazał.
— Ależ do kroćset, cóż to znaczy, żeś ojciec sprzedał swoje rzeczy? Sprzedałeś bo sprzedałeś, jesteś pełnoletni! odparł Tonsard klepiąc starego w kolano. No, dalej, ojczulko, łyknijno sobie jeszcze. Ojciec pani Tonsard ma do tego prawo, to lepiej niż nosić swoje talarki do Socquarda!
— I pomyśleć, że od piętnastu lat grasz do tańca w Tivoli, a nie mogłeś wypatrzyć sekretu słodkiego